Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Profesor Oburzonych

Najpopularnieszy wykładowca filozofii na Harvardzie

Prowadzony przez Michaela Sandela cykl wykładów „Sprawiedliwość: jak należy postąpić?”, zgromadził w ciągu roku 15 tys. studentów. Prowadzony przez Michaela Sandela cykl wykładów „Sprawiedliwość: jak należy postąpić?”, zgromadził w ciągu roku 15 tys. studentów. Justin Ide / Harward University
Nie powinno być tak, że bogaci mogą wszystko kupić. To psuje demokrację – głosi zaniepokojony nierównościami społecznymi profesor. Najpopularniejszy wykładowca filozofii na Harvardzie.
„Czego nie można kupić za pieniądze: moralne granice rynku” - wydana w tym roku książka Sandela.materiały prasowe „Czego nie można kupić za pieniądze: moralne granice rynku” - wydana w tym roku książka Sandela.

Tacy profesorowie może by się jeszcze w Polsce znaleźli, ale nie ma takiej telewizji. Filozof z Harvardu Michael Sandel prowadził cykl wykładów „Sprawiedliwość: jak należy postąpić?” i zgromadził na nim w ciągu roku 15 tys. studentów. Tropem sławy uniwersyteckiej poszła telewizja BBC, która wyemitowała osiem półgodzinnych odcinków sfilmowanego wykładu. Dobiegający sześćdziesiątki Sandel jest showmanem: wywołuje studentów do odpowiedzi, każe im publicznie bronić własnych poglądów. Jest hybrydą profesora moralisty i gwiazdy telewizyjnej.

Teraz na podatny klimat Ruchu Oburzonych i narastającego w Ameryce poczucia, że trzeba coś zasadniczo zmienić w społeczeństwie – trafiła jego nowa książka: „What Money Can’t Buy: The Moral Limits of Markets”, czyli „Czego nie można kupić za pieniądze: Moralne granice rynku”.

Temat nie jest nowy. Ale Sandel nagromadził bulwersujące nowe przykłady inwazji rynku na pola dotąd wolne, niezależne od siły pieniądza. Dziś – pisze – logika kupna i sprzedaży nie stosuje się jedynie do dóbr materialnych, lecz zaczyna rządzić całym naszym życiem.

Sandel zaczyna od błahego przykładu: kiedy Al Pacino grał Shylocka w „Kupcu weneckim” w letnich przedstawieniach w nowojorskim Central Parku, wielbicieli aktora było tak wielu, że powstał cały interes kolejkowy – choć teatr oferuje miejsca bezpłatnie. Płacono jednak po 125 dol. „staczom”, którzy ustawiali się wcześniej w kolejce, by zdobyć wejściówki na przedstawienie. Ekonomista nie powinien w tym widzieć niczego złego. To przecież klasyczny układ wolnorynkowy: nikt nie traci, obie strony dobrowolnej umowy kolejkowej zyskują. Ktoś, najczęściej bezrobotny, ma dorywcze zajęcie, miłośnik teatru ogląda przedstawienie, za które gotów jest płacić wyższą cenę.

A jednak coś tu nie gra, co jeszcze wyraźniej daje się odczuć w stosunku do firm zajmujących się regularnym wynajmowaniem takich „staczy” dla lobbystów, którzy chcą obserwować przesłuchania w Kongresie. Wniosek zakazu takiej sprzedaży miejsc w USA odrzucono. Czy przekształcanie komisji kongresowych w towar na sprzedaż nie poniża całego Kongresu? Cynicy odpowiedzą, że Kongres i tak już stał się biznesem, w którym rutynowo sprzedaje się wpływy i korzyści rozmaitym lobby. Dlaczego ktoś dodatkowo nie miałby na tym zarobić?

Czy ekonomia może być moralna?

Przykład poważniejszy: każdego roku setki tysięcy dzieci rodzą się matkom narkomankom, które potem nie zapewniają im opieki, albo jeszcze gorzej – dzieci przychodzą na świat już uzależnione. Organizacja charytatywna Project Prevention promuje rozwiązanie rynkowe: oferuje narkomankom 300 dol. w gotówce, jeśli zgodzą się na długotrwałą antykoncepcję lub sterylizację. To dobrze czy źle?

Jedni uważają, że lepiej nie sprowadzać na świat istnień, których egzystencja będzie nędzna. Krytycy twierdzą, że Project Prevention traktuje narkomanki jak zepsute maszynki do rodzenia, które za pieniądze można wyłączyć. Ale zaraz: jeśli kobieta ma prawo zrezygnować z posiadania dzieci, bo tak chce, to chyba ma też prawo zrobić to za pieniądze? Znów – coś tu nie gra. Człowiek nie może całkowicie swobodnie dysponować swym ciałem, choć w wielu krajach handel tkankami i narządami się rozwija. Zażenowanie budzą nawet takie praktyki reklamowe: samotna matka w Utah zgodziła się za 10 tys. dol. na wytatuowanie jej na czole adresu internetowego kasyna gry. Potrzebowała pieniędzy na szkołę dla syna.

Szkoły, jak Stany Zjednoczone długie i szerokie, próbują poprawić nauczanie, płacąc dzieciom za dobre stopnie lub nagradzając (w Dallas – po 2 dol.) za przeczytanie książki. „Czy szkoły powinny przekupywać dzieci?” – pytał na okładce tygodnik „Time”. Brytyjska służba zdrowia próbowała płacić otyłym za odchudzanie się: program nosił zabawną nazwę Pounds for Pounds (funty za funty wagowe). Czy to naganne?

Rola pieniądza w życiu jest przeogromna, ekonomistów – zwłaszcza w obecnym kryzysie – słyszymy na co dzień jako komentatorów. Większość spośród nich – zauważa Sandel – woli nie tykać się kwestii moralnych, przynajmniej nie w roli, w jakiej występują. Mówią, że ich zadanie to wyjaśniać ludzkie postępowanie, a nie je oceniać.

Nie zawsze jednak oczywiste dla ekonomisty instrumenty jak bodźce materialne działają według logiki pieniądza. Przykład: Szwajcaria od lat szuka dobrego miejsca na składowanie odpadów nuklearnych. Trudno znaleźć gminy, które by chciały trzymać je u siebie. Kiedy naukowcy wskazali – jako najkorzystniejsze dla kraju miejsce – górską wioskę Wolfenschlessen, to przed lokalnym referendum w tej sprawie (w 1993 r.) – badano nastroje mieszkańców. 51 proc. było za, najwyraźniej poczucie obywatelskiego obowiązku wzięło górę nad obawami. Władze postanowiły więc dodatkowo wynagrodzić mieszkańców, zaoferowano im coroczne kompensaty pieniężne za ich pożyteczną dla kraju postawę.

Ta oferta, wbrew logice rynkowej, poparcie dla projektu zburzyła, spadło ono z 51 do 25 proc. I nie wzrosło, kiedy ofertę rocznej rekompensaty zwiększono do 8700 dol. na każdego. Większość mieszkańców tłumaczyła, że nie da się przekupić.

Naukowcy badający te zjawiska doszli do wniosku, że tam, gdzie dominuje duch obywatelski, bodźce pieniężne wcale go nie umacniają, lecz odwrotnie – niszczą. Jeśli już ma być rekompensata – to łatwiej ją przyjąć w formie dobra publicznego: parku, ścieżki rowerowej, biblioteki, remontu szkoły – a nie pieniędzy do ręki. Z punktu widzenia efektywności gospodarczej to bezsens. Gotówka indywidualna stanowi zawsze lepszą „alokację pieniądza” niż zbiorowe prezenty.

Altruizm na skraju wyczerpania

Sandel przypomina też klasyczne badania brytyjskiego socjologa Richarda Titmussa, który w latach 70. porównywał system oddawania krwi w USA (głównie płatny) i Wielkiej Brytanii (honorowy, jak w Polsce). Otóż honorowy funkcjonuje lepiej. Mimo zakładanej wydajności rynków, system amerykański trapiły chroniczne braki, marnotrawstwo krwi, wysokie koszty i większe ryzyko skażeń. Titmuss zauważył też, że przekształcanie krwi w zwykły towar rozmywa ludzkie poczucie, że należałoby ją oddawać. „Komercjalizacja i zysk z krwiodawstwa wypychają honorowego dawcę” – ubolewał. Uwaga! – ostrzega autor, motywy pieniężne, tak silne, mogą osłabić i wyprzeć inne, cenniejsze w życiu społecznym. Zapasy altruizmu się wyczerpują.

Dlaczego jednak w ogóle ma nas nękać perspektywa życia w społeczeństwie, w którym wszystko jest na sprzedaż? – pyta Sandel i zaraz odpowiada: po pierwsze, z powodu rosnących nierówności. Jeśli wszystko jest na sprzedaż, to życie biednych staje się jeszcze cięższe. Im więcej dóbr – i jak widać nie tylko zwykłych towarów – można kupić za pieniądze, tym bardziej liczy się zarówno bogactwo, jak i brak pieniędzy. Gdyby korzyści z wielkich pieniędzy sprowadzały się do kupna jachtów, brylantów czy sportowych samochodów – z nierównościami moglibyśmy się pogodzić. Jeśli jednak za pieniądze można kupić coraz więcej – dostęp do elitarnych szkół, wpływy polityczne, mieszkanie w bezpiecznej dzielnicy i tak dalej – pieniądze stają się w życiu najważniejsze.

Drugi argument Sandela jest mniej uchwytny. Udział w sądzie przysięgłych, zwłaszcza w wielodniowym procesie, może być trudny dla biznesmana. Nie może on jednak wynająć zastępcy. Nie pozwalamy też obywatelom sprzedawać głosów, mimo że nabywców na nie łatwo byłoby znaleźć. Wycenienie każdej rzeczy w pieniądzu, przyczepienie metki z ceną do wszystkiego w życiu – psuje, koroduje cenne skądinąd dobra. Przetarg na miejsca w elitarnej uczelni może zwiększyć jej dochody, ale podkopuje uczciwość uczelni i wartość jej dyplomu. Wynajęcie zagranicznych najemników do walki w naszych wojnach może uratować życie naszym chłopcom, ale niszczy pojęcie obywatelstwa i ofiarności.

Ekonomiści – twierdzi Sandel – nie mają racji, kiedy mówią, że rynki są mechanizmem neutralnym, nie zostawiają śladu na dobrach, które są na nich wymieniane. Przeciwnie – wartości rynkowe czasem wygrywają kosztem innych, nierynkowych, które warto ochraniać.

Sandel domaga się otwartej debaty nad pytaniem o moralne granice rynku. Pyta, w jakim społeczeństwie chcemy żyć. Przy rosnących nierównościach pieniądze mogą coraz więcej i w rezultacie biedni i bogaci w coraz większym stopniu prowadzą osobne życie. Coraz mniej jest wspólnych dla nich instytucji i przestrzeni. Nie możemy pracować, mieszkać, kupować, spędzać wakacji, odżywiać się, oddawać się rozrywkom w posegregowanych według zamożności enklawach.

Demokracja – mówi Sandel – wcale nie wymaga jakiejś doskonałej równości. Wymaga natomiast, by obywatele dzielili wspólne życie, by obywatele różnego pochodzenia i pozycji społecznej spotykali się w przestrzeni publicznej, nawet wpadali na siebie w codziennym życiu, gdyż tylko w ten sposób uczymy się negocjować, tolerować różnice, osiągać kompromis i troszczyć o dobro wspólne. Więc muszą istnieć dobra, których nie można kupić.

Nic dziwnego, że katedra św. Pawła w Londynie zaprosiła Sandela na publiczną debatę; pozyskano ateistę, który wygłasza świeckie ostrzeżenie przed bałwochwalstwem wobec pieniądza. I choć większość mówców chwaliła autora, znaleźli się i sceptycy.

Profesor Julian Le Grand z London School of Economics, który doradzał brytyjskim premierom, bronił oczywiście wolnego rynku. Sandel wykonał tylko połowę pracy – ocenił. Zebrał dziesiątki ciekawych przykładów tego, że rynek i jego wilcze prawa opanowują nowe dziedziny życia. Wykazał, że rynek korumpuje, ale nie sprawdził, jakie rezultaty przynoszą inne, nierynkowe rozwiązania. No bo jaki mechanizm ma rozdzielać dobra, które nie występują w dostatecznej dla wszystkich ilości? Co mamy do wyboru? Narzucenie decyzji siłą, postępowanie administracyjne albo loterię. Oczywiście – mówił Le Grand – rynek korumpuje, ale inne mechanizmy także. Trzeba sprawdzić, które bardziej.

Polityka 36.2012 (2873) z dnia 05.09.2012; Ludzie i Style; s. 100
Oryginalny tytuł tekstu: "Profesor Oburzonych"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną