Deweloperzy z branży mieszkaniowej, kiedy koronawirus odciął ich od klientów, stanęli przed dylematem: jak sprzedawać nowe mieszkania w sytuacji, gdy Polacy zostali zamknięci w starych domach? Każda firma ma wprawdzie telefonicznych konsultantów i strony internetowe, a na nich wizualizacje nowych domów i rysunki ilustrujące rozkład wnętrz, ale przecież to dopiero początek długiej drogi zdobywania klienta. Jej ciągiem dalszym może być podpisanie umowy rezerwacyjnej, potem deweloperskiej, a na koniec finalny zakup lokalu.
Wprawdzie mieszkanie to nie towar pierwszej potrzeby i można było sprawę odłożyć do lepszych czasów, ale wiele osób nie chciało tyle czekać. Pojawiła się obawa, że koronakryzys doprowadzi do nagłego wzrostu cen, bo budowy staną, a ludzie zaczną uciekać od pieniędzy, szukając pewniejszych lokat. Nieruchomości mieszkaniowe od dawna są na fali wznoszącej, stanowiąc coraz wyżej cenioną inwestycyjną alternatywę.
Firmy deweloperskie, które same przeszły na system pracy zdalnej, w ten sam sposób zaczęły prowadzić interesy z klientami. Rozwinięto wszystkie możliwe formy kontaktu. Handlowcy prowadzili wideorozmowy, na życzenie wysyłali filmiki z prezentacjami wybranych lokali, a niektóre firmy oferowały bezpośrednie transmisje z interesujących klientów mieszkań. Konsultant z kamerką krążył we wnętrzu i kierował obiektyw na te miejsca, do których chcieli zajrzeć klienci. „Praktycznie wszystko, poza podpisaniem umów wymagających poświadczenia notarialnego, możemy wykonywać z użyciem komunikacji na odległość, w tym podpisywanie umów cywilnych, dzięki wdrożeniu platformy Autenti” – deklarowała Edyta Kołodziej, dyrektor sprzedaży i marketingu w Nickel Development w koronawirusowej ankiecie serwisu nieruchomości Dompress.pl.
Deweloperzy odkryli, że nie tylko dobre lokalizacje i cena metra kwadratowego mają znaczenie, liczy się też jakość zdalnej obsługi.