Tylko nieliczni przetrwają – mówi Jacek Wittbrodt, prezes Zrzeszenia Rybaków Morskich we Władysławowie. – Rybołówstwo, do którego Polacy są przyzwyczajeni, przetrwa jeszcze kilka lat, raczej krócej niż dłużej. Zniknie koloryt związany z połowami przybrzeżnymi, określanymi jako rybołówstwo kulturowe. Będziemy świadkami jego wymierania. Tego lata kolorytu w postaci łódek wyciągniętych na plaże czy kutrów w rybackich portach nie brakowało. Smażalnie i bary Władysławowa po staremu zdobiły banery w rodzaju: „ryba z nocnego połowu”, „świeża rybka z kutra”. Ale jeśli ktoś się pochylił nad kartami menu, to odkrył, że te banery to pic na wodę, wabik dla gości mających kiepskie rozeznanie, co tutaj można faktycznie złowić. W menu królowały: dorsz (atlantycki), łosoś z hodowli zagranicznych, pstrąg z rodzimych, halibut, karmazyn, morszczuk – których w Bałtyku nie uświadczysz. Z kutra mogły być stornie, bardziej znane jako flądry. No i sandacz – jeśli z Zalewu Wiślanego, a nie z hodowli. Śledzie, obecne głównie w przystawkach, też, sądząc po rozmiarach i grubości, nie miały bałtyckiego paszportu.
PROMOCJA
Zrównoważone rybołówstwo – szansa dla połowów na Morzu Bałtyckim?
Globalne przełowienie oraz nadmierna eksploatacja żywych zasobów mórz i oceanów to jedno z największych wyzwań ekologicznych. W wyniku nieodpowiedzialnych działań człowieka przełowiona jest już ponad jedna trzecia komercyjnie poławianych stad ryb. Jednak część rybaków – także na Bałtyku –jest świadoma, że ich przyszłość zależy od kondycji ekosystemów morskich i dzięki certyfikacji MSC chce wprowadzać pozytywne zmiany w sposobie prowadzenia połowów: