Riseeszon. Ikooonomi. Kraajzis. Bliskowschodni akcent, włoska intonacja i rozchełstana koszula to marna recepta na wiarygodność w amerykańskiej telewizji. Żaden szanujący się ekonomista nie mieszka w tym samym domu co Scarlett Johansson, nie jeździ na wakacje do Saint-Tropez i nie baluje na hucznych imprezach. Mało który zna farsi i zbiera sztukę współczesną. Może dlatego tylko Nouriel Roubini w całości przewidział obecny kryzys.
Dziś wszyscy chcą posłuchać, jak kracze. Im niżej spadają giełdy, tym większy w Ameryce popyt na strach, a nikt nie straszy tak śmiało i obrazowo jak Roubini. Czy jest światełko w tunelu? Tak, jest. To światła pędzącego pociągu - mówił we wrześniu w stacji Bloomberga, zapowiadając nadciągającą recesję. Rozrywany przez rządy, banki, uniwersytety i telewizje, 50-letni ekonomista został wyrocznią rynków finansowych na złe czasy. W listopadzie zeznawał przed Kongresem USA.
Jest dziś najbardziej wziętym ekonomistą od czasów Keynesa. Ale nie zawsze cieszył się taką estymą. „New York Times" przypomniał, jak we wrześniu 2006 r. Roubini gościł na debacie w siedzibie Międzynarodowego Funduszu Walutowego. To tam po raz pierwszy publicznie powiedział, że amerykański rynek nieruchomości czeka krach, a cały kraj wpadnie w głęboką recesję. Sala pełna ekonomistów go wyśmiała, a prowadzący rzucił na zakończenie: „No, po tym będziemy chyba potrzebować solidnej lufy".
Wypalił o rok za wcześnie, ale trafił w dziesiątkę. Podczas gdy ci na sali podziwiali kredytowe perpetuum mobile i wychwalali nowe instrumenty finansowe, Roubini obserwował gospodarkę, podliczał wskaźniki i nic mu się nie zgadzało. „Od 1997 r. ceny domów wzrosły o 90 proc., ale nie ma zmian w podstawach gospodarczych, które by to uzasadniały" - mówił w rozmowie z „New York Magazine" jesienią 2006 r.