Zachodnie instytucje finansowe wciąż pokazują, że kryzys niewiele je nauczył. Nie potrafią nawet uniknąć głośnych skandali, których w ostatnim czasie nie brakuje. Kilka olbrzymich banków poniosło gigantyczne straty z powodu ryzykownych operacji własnych pracowników. Société Générale we Francji zubożał o prawie 5 mld euro, a szwajcarski UBS stracił 2 mld dol. Również amerykański JP Morgan Chase pogrzebał z tego powodu 6,2 mld dol., a – po ostatecznych podsumowaniach – kwota ta może jeszcze wzrosnąć.
We wszystkich przypadkach banki obwiniły swoich podwładnych, którzy mieli jakoby złamać obowiązujące procedury. Ci jednak wcale nie chcą odgrywać roli kozłów ofiarnych i twierdzą, że wykonywali jedynie polecenia przełożonych.
Jeszcze bardziej niż lekkomyślna strata ogromnych kwot zbulwersował opinię publiczną skandal w Wielkiej Brytanii. Tam bank Barclays przyznał się do manipulowania wysokością stopy procentowej LIBOR używanej m.in. do wyliczania kosztów kredytów. Jakby tego było mało, brytyjski bank Standard Chartered został ukarany przez amerykański nadzór za prowadzenie nielegalnych interesów z Iranem i musi zapłacić grzywnę w wysokości 340 mln dol.
Gra o krociowe zyski
W ten sposób banki dostarczają amunicji tym politykom, którzy chcą przeforsować większą kontrolę nad nimi. Szczególne kontrowersje budzą największe instytucje finansowe, zajmujące się równocześnie bankowością tradycyjną i inwestycyjną. Ta pierwsza to udzielanie kredytów i zbieranie depozytów, czyli czynności, do jakich banki zostały stworzone. Ta druga oznacza operacje zdecydowanie bardziej ryzykowne, jak np.