Iberyjska lekcja
Iberyjska lekcja. Jak Hiszpania sama wpędziła się w kłopoty
Josep Casanovas jest spawaczem, ma 32 lata i mieszka w Barcelonie. Jest jednym z setek tysięcy mieszkańców Hiszpanii, którzy padli ofiarą bańki na rynku budowlanym. Dziś, aby spłacać kredyt hipoteczny, mieszka z partnerką i dzieckiem u rodziców, a swoje mieszkanie wynajął. Kupił je w 2006 r., czyli w chwili, gdy ceny nieruchomości osiągnęły historyczne maksimum. – Wcale nie zależało mi na własnym mieszkaniu, ale z moją ówczesną partnerką pomyśleliśmy, że warto. Za wynajem płaciliśmy 1000 euro miesięcznie, a za 200 euro więcej mogliśmy mieć coś swojego – wspomina Casanovas. Miał dobrą pensję i był pewien, że własna nieruchomość to pewna lokata kapitału. Niestety, życie brutalnie zweryfikowało te nadzieje.
Mieszkanie kosztowało 300 tys. euro. Na przykładzie Josepa łatwo prześledzić, jak nierozważne były hiszpańskie banki w okresie prosperity. Casanovas dostał kredyt bez jakiegokolwiek wkładu własnego, do tego rozłożony aż na 40 lat. Zaczął od płacenia raty w wysokości 1200 euro miesięcznie, ale już po pół roku kwota ta wzrosła o 100 euro, bo w górę poszły stopy procentowe w strefie euro. Po dwóch latach rata wynosiła aż 1900 euro miesięcznie. – W banku nikt mnie nie ostrzegł, że istnieje coś takiego jak zmienna stopa procentowa. Myślałem, że zawsze będę płacił tyle samo. Tak mi zresztą powiedzieli, kiedy podpisywałem papiery – z goryczą mówi Casanovas.
Przez ponad 6 lat przelał bankowi w sumie 100 tys. euro, ale aż 90 proc. tej sumy to odsetki. Do spłacenia pozostało mu jeszcze, łącznie z odsetkami, 318 tys. euro, czyli więcej, niż kosztowało samo mieszkanie. Kończą mu się oszczędności i w grudniu po raz pierwszy nie przelał raty kredytu. Przy wsparciu organizacji, która pomaga ofiarom kredytowej bańki, próbuje wynegocjować, żeby bank przejął jego mieszkanie w zamian za umorzenie długu.