Pierwsze odruchowe podejrzenie jest takie, że wzrosła liczba falsyfikatów i bank centralny próbuje ratować sytuację. Ale to nieprawda. O ile w 2009 r. ujawniono w sumie 17 891 podróbek, to w roku 2012 było ich sporo mniej, bo 10 410. Udział fałszywek, licząc w sztukach na milion będących w obiegu banknotów, spadł z 16,05 do 8,31. Co więcej, w Polsce każdego roku wyławia się i niszczy fałszywe banknoty nominowane w euro o znacznie większej wartości (ostatnio blisko 800 tys. zł) niż fałszywki w złotych. Skoro jest tak dobrze, to po co cokolwiek zmieniać? Odpowiedź jest prosta: na będące w obiegu od 18 lat środki płatnicze po prostu „nadszedł czas”.
Banknoty zwyczajnie zużyły się technologicznie. To trochę tak jak z samochodem, który ciągle bezawaryjnie jeździ, ale przecież już troszkę za dużo pali (nowe banknoty będą w produkcji tańsze), no i łatwiej może się zepsuć (techniki fałszerskie też idą naprzód). NBP nie chciał, a nawet nie mógł czekać na pierwsze poważniejsze symptomy choroby. Banki centralne, żeby nie kusić losu, zmieniają wzory banknotów, a przynajmniej najważniejsze ich zabezpieczenia, średnio co 8 lat. Nasze były i ciągle zresztą są naprawdę dobrze chronione.
Lifting
Przygotowania do tej operacji trwały w sumie kilka lat. Bank potrzebował odświeżenia banknotów nie tylko zresztą dlatego, że rutynowo powinien zmienić na nich „zaporę ogniową” przed fałszerzami. – Równie ważne było pełne przystosowanie nowych banknotów do najnowszych procesów sortowania maszynowego – tłumaczy Krzysztof Kowalczyk, zastępca dyrektora Departamentu Emisyjno-Skarbcowego NBP.