Dzień dobry. Nazywam się Jan Kowalski i dzwonię z firmy X. Chcielibyśmy zaproponować panu spotkanie z naszym doradcą, który przedstawi możliwości rozwiązań inwestycyjnych przynoszących wysokie zyski. Z pewnością będzie pan nimi zainteresowany, bo lokaty bankowe są dziś tak mało dochodowe. Nasz doradca dojedzie pod wskazany adres i przedstawi szczegóły oferty”. Zapewne większość czytelników odbyła niejedną taką rozmowę. Sprawnemu telemarketerowi trudno przerwać, bo wygłasza swoją formułkę z zawodową rutyną. W razie potrzeby potrafi podbijać słuchaczowi bębenka frazami w rodzaju „nasza oferta jest skierowana jedynie do wybranych klientów” albo przekonywać, że „został zakwalifikowany do kategorii VIP”. Ma też w zanadrzu wiele innych trików.
Jeśli zgodzimy się na spotkanie z doradcą, zostaniemy poddani kolejnym fazom fachowej obróbki. Dowiemy się, jak nasze pieniądze mogą zacząć wreszcie zarabiać i jak wypracują dla nas ponadprzeciętne zyski. Usłyszymy wiele fachowych zwrotów i obejrzymy sporo wykresów obrazujących, jak te zyski będą rosnąć. Potem dostaniemy umowę do podpisu, którą nasz rozmówca zabierze, uspokajając, że komplet dokumentów dośle nam później na domowy adres. Wszystko po to, byśmy się zbyt szybko nie zorientowali, że zyski owszem urosną, ale nie nam, tylko firmie, którą reprezentuje doradca. I przypadkiem się nie wycofali. Potem będziemy mieli dużo czasu, żeby zastanawiać się, po co nam to było, i składać obietnice „nigdy więcej nie dam się nabrać”.
Taki scenariusz może dotyczyć nie tylko funduszy inwestycyjnych, ale inwestycji alternatywnych, kredytów, pożyczek, lokat z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym (tzw.