Elektrownia w każdym domu – to brzmi kusząco. Zwłaszcza że mowa o elektrowni czystej, niezatruwającej środowiska, niewymagającej wysiłku ani fachowych kwalifikacji. Nie musielibyśmy się martwić, czy bloki w wielkich przemysłowych elektrowniach nie ulegną awarii i czy mają wystarczający zapas węgla. Czy przeciążony system energetyczny nagle nie odmówi posłuszeństwa albo wichura nie zniszczy kabli energetycznych. Wystarczy jeśli będziemy mieli domowe miniźródełko: panel fotowoltaiczny na dachu, mały wiatrak na podwórku, piec centralnego ogrzewania wyposażony w moduł mikrokogeneracyjny, czyli wytwarzający przy okazji energię elektryczną.
W sumie możemy tym sposobem zapewnić sobie energię o mocy kilku kilowatów (kW). Przeciętnemu gospodarstwu domowemu wystarczą 3 kW, potrzeby niedużej firmy albo gospodarstwa rolnego zaspokoi 10 kW. Jeśli mieszkamy w miejskim budynku wielorodzinnym, te same urządzenia, tylko w nieco większej skali, mogą obsługiwać nie tylko nasze mieszkanie, ale i sąsiadów. Gdy zaś całej energii nie zużyjemy, możemy ją sprzedać spółce energetycznej, do sieci, do której podłączony jest nasz dom. W ten sposób, będąc konsumentami, staniemy się jednocześnie producentami (czyli tzw. prosumentami).
Rewolucja energetyczna
Taka rewolucja energetyczna w Europie zaczęła się już na dobre. Do Polski dociera z pewnym opóźnieniem, ale zdaniem wielu ekspertów może radykalnie odmienić nasz świat. Z technicznego punktu widzenia jesteśmy do niej przygotowani. Wszystkie urządzenia niezbędne dla energetyki prosumenckiej są dostępne w dużym wyborze, sprawdzone, produkowane na coraz większą skalę. Ich ceny, choć wysokie – spadają, a wydajność rośnie. Przybywa firm zajmujących się instalowaniem systemów fotowoltaicznych, kolektorów słonecznych, małych elektrowni wiatrowych, pomp ciepła, automatycznych kotłów na biomasę i innych urządzeń zapewniających domowe bezpieczeństwo energetyczne.