Artykuł w wersji audio
Andriej Szarow, wiceprezes Sbierbanku, największej rosyjskiej instytucji finansowej, przyznał ostatnio, że ma obawy. Nie chodzi mu o głęboką recesję w Rosji ani spadek cen ropy naftowej, ale o to, że za dziesięć lat może nie mieć gdzie pracować. Bo jego zdaniem banki mogą zniknąć. Za największe zagrożenie dla nich Szarow uznał technologię o nazwie „blockchain” (łańcuch bloków, czyli danych). Najsłynniejszym jej zastosowaniem jest dziś wirtualna waluta bitcoin. Zdaniem Szarowa świat finansów przyszłości będzie oparty na tego typu nowoczesnych rozwiązaniach. Jeśli więc banki nie zaczną ich wykorzystywać do własnych celów, po prostu przestaną istnieć.
Co ciekawe, rosyjski parlament właśnie próbuje zakazać w swoim kraju używania bitcoinów, a za złamanie tego przepisu ma grozić nawet siedem lat więzienia. Z punktu widzenia państwa autorytarnego taka waluta to ogromne zagrożenie, bo w żaden sposób nie da się jej kontrolować. Obrót bitcoinami odbywa się poza jakimkolwiek oficjalnym systemem bankowym, a baza danych jest rozproszona. Nie istnieje jeden centralny serwer przechowujący informacje – znajdują się one na milionach rozsianych po całym świecie komputerów. Skonfiskowanie przez władze jednego z nich w żaden sposób nie szkodzi wymianie wiadomości pomiędzy pozostałymi.
Na razie ani bitcoin, ani inne konkurencyjne kryptowaluty nie są na tyle popularne, żeby zagrozić tradycyjnemu sektorowi finansowemu. Na niekorzyść bitcoina działa wciąż mało stabilny kurs i głośne przypadki kradzieży tego wirtualnego pieniądza. Na spore ryzyko związane z bitcoinami wskazują banki centralne. Przypominają, że część giełd, na których się nimi handluje, prowadzili oszuści.
Z drugiej strony wiarygodność bitcoinów w niektórych krajach rośnie wraz z kolejnymi nawrotami luźnej polityki fiskalnej i coraz większym zadłużaniem się państw. Wirtualnej waluty nie da się dowolnie dodrukować. Nie ma też centralnego banku, który mógłby ustalić dla bitcoina stopy procentowe. Taka niezależność waluty od polityki działa na ludzką wyobraźnię i przysparza jej zwolenników.
Komórki atakują
Kolejnym, a na krótką metę z pewnością ważniejszym konkurentem dla tradycyjnych instytucji finansowych, są wielkie koncerny technologiczne. Dzięki popularnym urządzeniom, jak smartfony i tablety, także one weszły do świata finansów. Apple, Google czy Samsung stworzyły własne systemy płatności bezgotówkowych wykorzystujące nowoczesne telefony. Do współpracy ciągle jeszcze potrzebują banków i organizacji płatniczych, ale czy tak będzie zawsze? Nikt nie lubi dzielić się zyskami, zwłaszcza jeśli ma ogromne zasoby finansowe, pozwalające na podjęcie próby pozbycia się partnerów, a tak naprawdę konkurentów.
Technologiczni giganci na razie zdobyli bezcenną kontrolę nad przedmiotem, którego używamy codziennie. I od dawna już nie tylko do rozmów. Smartfon stał się ludziom niezbędny, wielu nie rozstaje się z nim ani na chwilę. Przeglądają pocztę, serfują w sieci, czatują, robią zdjęcia, nagrywają filmy. I załatwiają część swoich transakcji finansowych. A skoro tak, dlaczego nie mieliby wszystkich? Wielofunkcyjny telefon może zastąpić nie tylko gotówkę, ale też tradycyjne karty debetowe i kredytowe. Gdy uda się upowszechnić płatności mobilne, można przecież spróbować stworzyć też własne odpowiedniki banków i uniezależnić się od tych, które dziś istnieją.
O ile jedne firmy próbują bankom odebrać monopol na obsługę transakcji bezgotówkowych w sklepach, inne starają się zdominować rynek przelewów. To szczególnie domena sieci społecznościowych, które, mając ogromną liczbę użytkowników, zachęcają ich do łatwego przesyłania sobie nawzajem pieniędzy. Zamiast logować się w serwisie transakcyjnym banku i wpisywać długi numer konta odbiorcy, wystarczy kliknąć odpowiednią ikonę na stronie sieci społecznościowej, a wyznaczona kwota natychmiast zostanie przekazana innemu użytkownikowi.
Takie rozwiązania wciąż potrzebują do współpracy banków, bo pieniądze najpierw trzeba przenieść ze swojego konta do wirtualnej portmonetki w serwisie społecznościowym. Jednak nawet w takim przypadku instytucje finansowe tracą na znaczeniu, bo zdecydowanie zmniejsza się liczba przelewów, jakie obsługują.
Transakcje między użytkownikami sieci społecznościowych szczególnie szybko rozpowszechniły się w Chinach, za sprawą popularnego tam serwisu WeChat. W Polsce nie są jeszcze tak masowe i popularne. Ale i u nas widać zmiany. Coraz więcej firm spoza sektora bankowego składa wnioski do KNF o nadanie im statusu Krajowej Instytucji Płatniczej, dzięki któremu będą mogły prowadzić konta osobiste i wydawać karty płatnicze. Grupa LEW, mająca status KIP, zapowiedziała niedawno uruchomienie takich usług już jesienią. O zwiększenie konkurencji na rynku finansowym walczy zresztą Unia Europejska, która wprowadziła odrębną dyrektywę mającą ułatwić firmom spoza sektora bankowego sprzedaż podstawowych usług finansowych.
Banki powinny też poważniej traktować mocno rozpychające się na rynku firmy pożyczkowe. Kilka lat temu je lekceważyły. I to był błąd. Mali konkurenci umiejętnie wykorzystali fakt, że duże instytucje finansowe nie były specjalnie zainteresowane udzielaniem kredytów konsumpcyjnych w niewielkiej wysokości i na krótki okres. Mając wówczas świetne wyniki finansowe, uznały, że to mało dochodowy segment rynku.
Tymczasem firmy pożyczkowe odniosły tu pewien sukces, który je ośmielił. Już teraz coraz częściej pożyczają klientom większe pieniądze i na dłuższe okresy, nie ograniczając się tylko do „chwilówek”. Owszem, żądają wyższych odsetek niż banki i doliczają sporo opłat dodatkowych, ale wygrywają elastycznością i nierzadko ograniczeniem formalności do minimum. Nie byłoby to możliwe bez sieci, która ułatwia chętnym szybkie pożyczanie pieniędzy bez konieczności chodzenia do oddziałów i wypełniania wniosków. Z czasem z takich niewielkich firm pożyczkowych być może wyrosną liczący się na finansowym rynku gracze.
Zamiast haseł i kodów
Co mogą zrobić banki, aby do tego nie dopuścić? Przede wszystkim muszą szybko wprowadzać kolejne technologiczne zmiany ułatwiające życie klientom. Dotyczy to m.in. sposobu identyfikacji osób korzystających z bankowości internetowej czy mobilnej. Do tej pory dominują tu hasła i kody jednorazowe wysyłane na komórki. To rozwiązanie jest jednak w cyfrowym świecie przestarzałe, niewygodne, a na dodatek wcale nie takie bezpieczne. Przecież przytłoczeni górą haseł do zapamiętania, ułatwiamy sobie życie i nierzadko używamy wszędzie jednego. Z kolei esemesy wysyłane na komórki coraz łatwiej przechwycić przestępcom, którzy wymyślają kolejne wirusy na smartfony.
Przyszłością jest zapewne weryfikacja tożsamości za pomocą odcisku palca, z którą sektor finansowy już eksperymentuje. Z kolei organizacje płatnicze, wykorzystując popularność tzw. selfie, testują, czy zamiast prosić klientów o wpisywanie numeru PIN podczas płatności mobilnych, nie lepiej zaproponować im zrobienie sobie zdjęcia telefonem. W ciągu kilku sekund system zweryfikuje, czy z aparatu korzysta uprawniona osoba.
Selfie wysyłane online podczas płacenia może wydać się pewnej grupie użytkowników dziwactwem, ale dla innej będzie dowodem na to, że banki chcą się zmieniać razem z klientami. W czarnym scenariuszu zaszkodzi im rosnące przekonanie młodych ludzi, że nie są do niczego potrzebne, bo z kolejkami w oddziałach wydają się reliktem minionej epoki.
Bankowcy będą oczywiście podkreślać, że w przeciwieństwie do nowej technologicznej konkurencji działają bezpieczniej, bo podlegają wyjątkowo rygorystycznym przepisom i nieustannym kontrolom. Powierzone im pieniądze objęte są gwarancjami państwowymi, których inne firmy próbujące świadczyć usługi finansowe nie dają. Zatem nawet w świecie przyszłości banki powinny pozostać fundamentem dla obiegu pieniądza, a cała reszta może oczywiście z nimi współpracować, ale na pewno ich nie zastąpi.
Taka argumentacja na pewno przemawiałaby do wyobraźni nawet i młodych ludzi, zastanawiających się, co zrobić z pierwszymi zarobionymi pieniędzmi, gdyby nie kryzys finansowy, który podważył zaufanie do tradycyjnej bankowości. Okazało się bowiem, że ten sektor, szczycący się wyjątkowym bezpieczeństwem i podkreślający ogrom regulacji, jakim jest poddawany, w wielu krajach zawiódł jednak klientów. Niektóre banki musiały być ratowane przez rządy, które do tego celu zawsze przecież używają pieniędzy podatników. Sytuację udało się na razie opanować, ale pełne zaufanie będzie trudno odzyskać. Technologiczna rewolucja nie mogła zatem nadejść dla banków w gorszej chwili. Dawny monopol powoli, ale nieubłaganie, się kruszy.