Bieda nie jest już wstydem. Do biedy łatwo się przyznać – do braku pieniędzy, bezrobocia, długów, zagrożenia eksmisją. Przeciętni Kowalscy, zgłaszający się do ośrodków pomocy społecznej, otwarcie o tym mówią. Tak też – wydawałoby się – wyglądają powody, dla których wiele dzieci trafia dziś do domów dziecka czy rodzin zastępczych. Ale bieda to zwykle tylko objaw choroby, która gryzie Kowalskich. Ich nieumiejętność prowadzenia czegoś tak oczywistego jak rodzina wymaga wnikliwszej diagnozy i leczenia.
Temu właśnie służy gdyński projekt „Rodzina bliżej siebie”. Ciągle ma on charakter innowacji, choć w 2015 r. instytucja asystenta rodzinnego powinna z mocy ustawy wejść do polskiego systemu pomocy społecznej. W Gdyni już przed pięcioma laty powołano asystentów i dano każdemu pod opiekę siedem rodzin. Żeby dobrze poznać domowników, zdiagnozować sytuację, znaleźć właściwe sposoby działania, praca z rodziną musi potrwać średnio trzy lata.
Na pierwszy ogień poszły te objęte nadzorem kuratorów sądowych, zagrożone ograniczeniem praw rodzicielskich. – Mówiłyśmy sobie, że jesteśmy głosem dzieci, mamy patrzeć ich oczami – opowiada Justyna Stefanowska, najpierw asystentka rodzin, obecnie konsultantka dla pracowników socjalnych.
W ciągu tych pięciu lat wymyślono rozmaite formy edukacji i terapii. Jednym podopiecznym MOPS opłaca kursy i badania lekarskie potrzebne do podjęcia pracy. Innych kieruje do „Szkoły dla rodziców”, na warsztaty wyboru partnera życiowego albo warsztaty gospodarowania pieniędzmi. Albo na „Sztukę codzienności” – zajęcia ukazujące, że życie ma swój rytm, trzeba wstać rano, przygotować dzieciom kanapki, wyjść, by poszukać pracy.