Po latach w albumach ów moment wygląda tak: odświętni, odpowiednio wzruszeni i spłoszeni twórcy „podstawowej komórki społecznej”. Ale tak naprawdę w instytucję małżeństwa wchodzą ze sobą nie państwo młodzi, ale państwo z nimi, jako gwarant i egzekutor „praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny”. Od tej pory jedno za drugiego bierze odpowiedzialność, zajmie się w chorobie, utrzyma w niedostatku, spłaci długi, wspólnie utrzyma i wychowa dzieci.
Zobowiązania małżonków, zwłaszcza wobec dzieci, ale także wobec siebie, nie ustają nawet po rozwodzie (który zresztą w Polsce dość trudno uzyskać). Prawo do alimentów trwa jeszcze przez pięć lat po rozstaniu, a jeśli małżeństwo rozeszło się z winy jednej ze stron – aż do śmierci któregoś. W praktyce zdarzały się już sytuacje, gdy drugie żony z niewielkich dochodów utrzymywały żony pierwsze, sprzed 30 lat, albo spłacały ich długi. Bo weszły we wspólnotę majątkową ze zobowiązanym do alimentacji.
Za te obowiązki, które ludzie dobrowolnie biorą na siebie, państwo oferuje pewne przywileje. A więc: możliwość posiadania majątku wspólnie, możliwość dziedziczenia bez kosztów, prawo do części majątku po małżonku, niezależnie od brzmienia jego testamentu. Możliwość wspólnego rozliczania się z podatków, ubezpieczania społecznego jednego małżonka przez drugiego, prawo do renty po żonie czy mężu, przejęcia jego emerytury, gdyby była wyższa – i tak dalej.
Gdy pisano obowiązujące dziś kodeksy, moment dziejowy był akurat taki, że ludzie sztywno podzielili się rolami według płci. Nie było jeszcze współczesnych wielorodzin i tak wiele pracujących poza domem kobiet. Były dzieci – i ich matki niemogące utrzymać ich i siebie. Właśnie małżeństwo gwarantowało przypisanie ich do źródła stałego dochodu – ojca, który miał społeczny obowiązek łożyć. Po tej filozofii wciąż są zresztą czytelne ślady w systemie prawnym: ojcem zawsze jest ten, kto jest mężem albo był – bo ojcostwo automatycznie przypisywane jest formalnemu ekspartnerowi nawet w rok po rozwodzie. Łącznie ze wszystkimi konsekwencjami finansowymi.
Jednak to, co ileś lat temu było odzwierciedleniem pewnych oczywistości życia społecznego, zaczęło się z tą rzeczywistością rozmijać.
Socjologowie społeczni do znudzenia już to opisali: najpierw było uniezależnienie się od ryzyk czysto biologicznych. Szczepionki, medycyna, opieka przy porodzie, przy którym kiedyś umierała nawet co czwarta kobieta. Potem była faza antykoncepcji i uniezależnienia się od prokreacji. Można było już zacząć planować swoje życie w trochę większej liczbie wariantów niż dwa bazowe scenariusze: rola matki lub ojca, względnie zakon. Teraz, zdaniem badaczy, trwa faza uniezależniania się od presji społecznej; wychodzenia ze sztywnych ról ku życiu szytemu bardziej na indywidualną miarę, eksperymentowania, szukania drogi dla siebie.
60 tys. nieślubnych dzieci
Wyraźnym przejawem zmiany jest liczba związków nieformalnych. Tak żyje w Polsce ok. 2 mln ludzi. Rocznie w takich związkach rodzi się ok. 60 tys. dzieci (25 proc. wszystkich narodzin). Gdy te związki rozpadają się, gdy człowiek umiera, zostawiając partnera w komunalnym mieszkaniu – sądy, bazując na tym prawie, jakie mają, brną, stosując a to prawo o spółkach, a to o zniesieniu współwłasności, o bezpodstawnym wzbogaceniu się, względnie tych parę przepisów uwzględniających konkubinat w różnych pomniejszych ustawach.
Coraz więcej z tych spraw dotyczy par jednej płci – i to jest druga realna zmiana naszej rzeczywistości. Wiele wyroków sądowych, między innymi z Białegostoku, Wrocławia, Warszawy czy Suwałk, traktowało jako oczywistość, że płeć nie ma znaczenia w określaniu, czy ludzie mieli wspólne pożycie w sensie prawnym. Ale bywa odwrotnie – jedną z takich spraw (Kozak przeciw Polsce) Rzeczpospolita przegrała w Strasburgu. Co nie przeszkadzało zaraz potem warszawskiemu sądowi pozbawić praw do mieszkania po konkubencie mężczyznę z dzieckiem, które wychowywali wspólnie.
Bo w tych związkach, rzecz jasna, też dorastają dzieci. Według szacunków od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy. Zwykle to dorobek z poprzednich – heteroseksualnych związków, ale w wielkomiejskich środowiskach nie należy do rzadkości korzystanie z pomocy banków spermy i metody in vitro przez pary kobiece. Adopcja jest formalnie dla par homoseksualnych zakazana, jednak dla osób samotnych – nie. Można ukryć partnera, i tak też się zdarza.
Zresztą samotność to kolejna wyraźna zmiana w stylu życia; do 2035 r. liczba żyjących solo sięgnie w Polsce prawie 5 mln i będzie trzykrotnie wyższa niż liczba żyjących w jakimś stadle (o ile z powodów ekonomicznych nie trzeba będzie połączyć się z kimś do pary i powstanie jeszcze jeden wariant: związki bez pożycia, ale we wspólnym gospodarstwie).
Samotni mają dzieci. Gdy państwo nie było w stanie skutecznie wspierać rodziców w egzekwowaniu alimentów, zlikwidowało Fundusz Alimentacyjny, instytucję, która dawała samotnym jaką taką przewidywalność finansową – podkreślając, że dzieci to jednak sprawa rodziców, a nie państwa.
Rozluźnione więzi
A już samotne rodzicielstwo niepełnosprawnego dziecka to właściwie wyrok skazujący na dożywocie w nędzy. Statystycznie ponad 80-procentowe ryzyko popadnięcia w skrajne ubóstwo. Takich rodzin jest w Polsce kilkadziesiąt tysięcy.
A przecież współczesna rodzina to też np. dorosłe dzieci z rodzicami. Coraz częściej – starymi, wymagającymi utrzymania. Polski system prawny ma dla nich propozycję nie do odrzucenia: paragraf w Kodeksie karnym, o tym, że kto nie dopełni obowiązku opieki, podlega karze pozbawienia wolności do lat pięciu. Do tego – kilka alzheimerowskich domów na całą Polskę. Oczywiście odpłatnych.
Odpłatność obowiązuje także za małżonka (byłego też, pod pewnymi warunkami), ojca, dziadka, brata. Zgodnie z ustawą o pomocy społecznej państwo, przejmując funkcje opiekuńcze, zostawi około tysiąca złotych dochodu na głowę w rodzinie, a całą resztę może zabrać – bez możliwości odwołania się. Nawet gdyby rodzic umieszczony w odpłatnym ośrodku znęcał się wcześniej nad swoją rodziną.
Nawiasem mówiąc, to zresztą kolejny ważny trend ignorowany przez polskie prawo: rozluźnianie się więzi. Rodzeństwa, które prawie się nie znają, dzieci, które na oczy nie widziały rodzica – zgodnie z prawem wszyscy oni zobowiązani są do alimentacji. Krewni w linii prostej – kosztem własnych rodzin, własnych dzieci – zobowiązani są do pokrywania np. rachunków za pobyty w DPS. W logice kodeksów nawet dalecy kuzyni i wujowie, o których istnieniu ma się mgliste pojęcie, i z którym łączy człowieka jeden wspólny dziadek – są na tyle bliscy, że można po nich na przykład odziedziczyć dług. Nawet milionowy, który trzeba dźwigać, niekiedy wraz z aktualnym małżonkiem i dziećmi.
A na to wszystko nakłada się jeszcze i okoliczność, że Polska nie jest samotną wyspą – jest częścią Europy. Obywatele jeżdżą, mieszkają w różnych krajach, biorą też śluby za granicą. Urzędnicy w państwach, gdzie małżeństwa osób tej samej płci są normą (a takich jest już w Europie dziewięć; w pięciu innych dozwolone są różne niemałżeńskie formy pożycia), najwyżej dziwią się później, że jest jeszcze kraj w Europie, który daje komuś na piśmie, że go dyskryminuje. Bo polskie urzędy stanu cywilnego odmawiają wydania zaświadczenia o stanie wolnym komuś, kto ma partnera nie tej płci, i robią to na piśmie, z podaniem przyczyn odmowy.
Ale proces zmian idzie dalej niż tylko ewolucja form bliskiego współżycia. Bo zmienia się też system wartości. Ewoluuje znaczenie zasadniczych pojęć. Na przykład: godność.
Dziś – zgodnie z wyrokami sądów strasburskich i z przekonaniem opinii publicznej w wielu trochę bardziej zaawansowanych w przemianach społecznych krajach – kwestią godności ludzkiej jest na przykład prawo do wiedzy o swoich biologicznych korzeniach, choć jeszcze paręnaście lat wstecz normą było raczej nieinformowanie dziecka, że jest adoptowane. To też jest kwestia, z którą państwo musi sobie poradzić: jak zapewnić człowiekowi prawo dostępu do tej wiedzy w realiach banków spermy i matek surogatek?
Plastyczna seksualność
Ewoluowało też pojęcie poszanowania prawa do życia prywatnego. Większość głośnych, przegranych przez Polskę spraw w Strasburgu była właśnie z tego paragrafu: Alicja Tysiąc, 14-letnia Agata, którym odmówiono aborcji, Kozak przeciw Polsce w sprawie o dziedziczenie lokalu. W sensie prawnym poszanowanie prawa do życia prywatnego znaczy tyle, co potraktowanie z szacunkiem wyboru. Jakikolwiek będzie: homo czy hetero, mniej czy bardziej zgodny z dominującym światopoglądem.
Kwestie traktowania homo i hetero w zachodnim świecie ewoluują zresztą wyjątkowo szybko. Podczas gdy w Polsce za szczyt liberalizmu uchodzi zajęcie stanowiska, że człowiek może urodzić się w wersji homo i innym nic do tego, w zachodnim dyskursie jak o normie, oczywistości, mówi się raczej o plastyczności seksualnej. Bardziej charakterystycznej dla kobiet niż dla mężczyzn, ale zauważalnej. Preferencje to rodzaj kontinuum, punkt na linii pomiędzy skrajnościami. W doborze naturalnym pasować ma człowiek, potem płeć.
Inne kraje zdają się lepiej rozumieć, że czegoś, co chroni rzeczywistość, której już nie ma, nie da się utrzymać. W zeszłym tygodniu kolejny kraj w Europie – Francja – uznał życie razem osób tej samej płci oraz ich miłość za wystarczający powód do zawarcia małżeństwa. W tym samym czasie parlament brytyjski przyjął ustawę konserwatystów (sic!) umożliwiającą zawieranie małżeństw przez osoby tej samej płci. Tam przy okazji powiedziano sobie jasno: skoro w prawodawstwie nie chodzi już o ochronę interesów dziecka – bo metodami sprzed stu lat nie trzeba już tych interesów chronić – to czas docenić prawnie godność ludzką osób, dla których ślub jest ważną deklaracją. Kilka krajów dopuszcza niemałżeńskie formy bycia razem. W zachodniej Europie tej kwestii nie rozwiązał formalnie już tylko jeden kraj – Włochy.
U nas nawet zachowawcza formuła umowy cywilnoprawnej, wyostrzająca różnicę pomiędzy uświęconym związkiem mężczyzny i kobiety, a innym, nieświętym – zgłoszona przez PO – nie przeszła. Aż 46 posłów tej partii zagłosowało przeciw dyskusji nad projektem własnego klubu.
Minister sprawiedliwości Jarosław Gowin ogłosił, że zaprezentuje w Sejmie coś jeszcze ostrożniejszego. Aby jednak można było odwiedzać w szpitalu wieloletniego partnera, mając pewność, że będzie się wpuszczonym, ale tak, żeby nie ranić uczuć obcych ludzi kontestowaniem samej instytucji małżeństwa.
Poseł Jarosław Gowin zasłania się konstytucją, w którą wpisane jest małżeństwo jako związek mężczyzny i kobiety. Jednak zdaniem części specjalistów, np. prof. Mirosława Wyrzykowskiego, przewodniczącego Komitetu Nauk Prawnych PAN, konstytucja chroni w sposób szczególny nie małżeństwo, lecz rodzinę oraz macierzyństwo. Nie ma w tej konstytucji podstaw, by zakładać, że to akurat małżeństwo jest jedyną formą rodziny. I to jest fakt. A nie wartość.