(Tekst został opublikowany w POLITYCE 26 marca 2013 roku)
Gdyby skoczka Piotra Żyły nie było, należałoby go wymyślić. Zdaniem kibiców Żyła jest super, kiedy strzela śmiechem jak z cekaemu i nadaje jak ujarany, zaspokaja ważne potrzeby społeczne oraz żywotne interesy kibiców. Jest np. skuteczną odtrutką na zestresowanych, śmiertelnie poważnych polskich futbolistów z ich fryzurami, gwiazdorzeniem, wiecznymi dąsami i żałosnymi tekstami o gryzieniu trawy i „rzucaniu się do gardła piłkarzom San Marino”. „Spotkanie z Żyłą to jak prysznic w upalny dzień” – pisze jeden z wielbicieli na stronie Żyły na Facebooku, którą śledzi 170 tys. fanów.
Kibice się 26-letnim Żyłą zachwycają, rodzice są zaskoczeni, bo syn nigdy nie był gadatliwy.
„Dziwię się, że zaczął tak mówić w telewizji i w ogóle. To zwykły chłopak, prymusem nie był. W domu zawsze normalnie rozmawialiśmy, a tu naraz taki kabareciarz z niego wyszedł” – mówi w wywiadach ojciec. „Nie wiem, co mu się stało, że zrobił się taki wesoły. Ale może to dobrze, bo wszystko go cieszy, a to najważniejsze” – dodaje mama.
Kiedy ktoś mówi „ale znowu strzelił”, trener Łukasz Kruczek od razu wie, że chodzi o Żyłę i jego działalność w mediach elektronicznych. I że Żyła odleciał. „Piotrek od zawsze mówi to, co myśli, ale dopiero w tym sezonie media to zauważyły i wykorzystały” – mówi.
„Rzeczywiście, moja popularność ostatnio wzrosła” – przyznał publicznie Żyła. Ale na razie woli tej popularności nie odczuwać, bo musi się skoncentrować. Czasem wrzuca coś na fejsa, ale wiadomości raczej nie czyta, bo trochę go to wszystko przerosło i żeby całość przeczytać, musiałby siedzieć do przyszłej zimy.
Na szczęście jest już po sezonie. Żyła zakończył go z przytupem, w konkursie indywidualnym na „mamucie” w Planicy poniosło go na 212,5 i 216,5 m, był trzeci. Już w kwalifikacjach oddał najdłuższy skok dnia (221 m), o czym mówił tak: „Tego, co zrobiłem, nie można nawet skokiem nazwać, bo zrobiłem wszystko odwrotnie. Tu są takie dwa uskoki na rozbiegu i w tym drugim mnie za bardzo przeciągnęło, trzeba było odkręcać w drugą stronę, narty mi tylko strzeliły, resztę ratowałem z tego, co mogłem. Udało się odlecieć z tego dobre metry, więc widać, że forma jest wysoka, bo normalnie to z takiego skoku przydzwoniłbym w bulę”.
Skokami w Planicy Żyła zamknął niesamowity rok, w którym zdobył brązowy medal w turnieju drużynowym na mistrzostwach świata (Predazzo) i po raz pierwszy wygrał zawody Pucharu Świata (Oslo). W I serii w Oslo za styl dostał ocenę 20 i można powiedzieć, że sięgnął ideału w skakaniu na nartach.
Do dziś trudno mu w to uwierzyć, bo przed sezonem raczej nie widział się na podium. „Ale że się tak złożyło, że wygrałem, to co zrobić” – śmieje się.
Dupa na buty, garbik, fajeczka
W Oslo zagrało wszystko, wcześniej bywało różnie. Zawsze miał potencjał, czasami niezłe pojedyncze skoki, ale brakowało powtarzalności. Kilka lat temu skakał tak słabiutko, że wypadł z kadry skoczków, niektórzy nazwali go nielotem i beztalenciem. Był w potężnym kryzysie, zastanawiał się nad zakończeniem kariery: „Ale pomyślałem sobie: całe moje życie skaczę na nartach i to jest całe moje życie. I zaparłem się, wziąłem za siebie, poszedłem znowu do trenera Jasia Szturca”. Szturc pomógł mu poukładać technikę i opanować potężną siłę drzemiącą w nogach. I teraz Żyła nadal skacze i jest szczęśliwy, bo, jak mówi, gdyby nie skakał, to nie wie, co by robił.
Panuje zgoda co do tego, że Żyła potencjałem dysponuje. Zdaniem szefa PZN Apoloniusza Tajnera, ma najsilniejsze odbicie nie tylko w naszej kadrze, ale i w całej światowej czołówce. „To nie jest odbicie, to jest jak kopnięcie konia. Z miejsca skacze 3,47 m, niesamowity wynik. W 1906 r., gdy skok z miejsca był jeszcze konkurencją olimpijską, wywalczyłby brązowy medal igrzysk” – mówił Tajner gazecie „Polska The Times”.
Problemy Żyły leżą poza siłą i techniką. „To bardzo specyficzny zawodnik. Tak do końca nikt nie wie, co siedzi w jego głowie” – przyznaje Tajner. Obecna popularność może Żyłę przygnieść, dlatego prezes apeluje: nie oczekujmy od niego Bóg wie czego, niech skacze swoje.
Pytany o swoje skoki, Żyła opowiada barwnie i rzeczowo. Np.: „Po trzecim miałem problem dojechać do progu, bo mnie raz dziubło, drugi raz dziubło, ale w sumie spoko, bo dojechać dojechałem, he he”. Albo: „Źle mi się skacze, głupia jest ta skocznia, powinni ją wysadzić. No nie, żartuję, he he”.
O skokach kwalifikacyjnych w Lahti: „Trochę dziwna sytuacja, tak nie do końca wiedziałem, co się dzieje. Patrzę, stromy rozbieg, wszystko fajnie, wyleciałem, nie spodziewałem się, że tak mi odleci. Potem trochę mnie to zdziwiło, ale w drugim skoku wszystko wróciło do normy, tylko po prostu w odwrotnej kolejności, trochę powietrza było na dole, ciut było przyatakowane za agresywnie do przodu, ale to minimalnie, he he”.
O własnej technice skoku: „Dupa mi trochę spadła, no i mi trochę przerzutu wyszło, nie poszło mi tak trochę nogą. No i telemark też był katastrofa”.
Albo: „Nie mogę skakać do przodu, bo mi wtedy przepada wszystko. Ja muszę do góry, dać jak najwięcej w górę, w pion, plus aktywny dojazd, wtedy jest do kierunku pchane”.
O ułożeniu ciała podczas skoku (najsłynniejsze): „Dupa na buty, garbik, fajeczka i się leciało”.
Noga musi dać
Mówi, że nie lubi startować w tygodniu. Kiedy od poniedziałku do piątku na treningu rąbie, ile się da, a potem dzień odpoczywa, wie, że będzie dobrze. A gdy zawody są w tygodniu, zaburzają mu cykl i bywa różnie. „Wczoraj zrobiłem siłę, miałem zakwasy i trochę nie umiałem się fajnie poskładać, żeby być aktywny w pozycji dojazdowej, i skok był zły” – wyjaśniał po jednym z konkursów.
Zajmująco opowiada także o swoich przyzwyczajeniach: „Ja mam tak, że po zawodach piwko, jak najbardziej, bo jest moment, że można sobie pozwolić jedno, dwa. A od poniedziałku trening. Z kolei latem mój cykl był taki, że od poniedziałku do piątku rypało się mocno, w sobotę lżej, a w niedzielę piwko można było wypić”.
Żyła, góral z Ustronia, zadziwia, bo przed kamerą zachowuje się jak urodzony showman. Spontaniczny, zniewalający swoim słynnym he he he. W sieci trwa dyskusja, czy jego przenikliwe, ostre he he he jest bardziej zabójcze od legendarnego, ale jednak nieco inteligenckiego he he he trenera Jacka Gmocha (przeważa opinia, że tak).
Najbardziej pozytywna postać w show-biznesie, mówią kibice, chociaż językowo człowiek katastrofa, brawurowo i swobodnie dokonujący przed kamerą gwałtu na poprawnej polszczyźnie. Przeciwieństwo poukładanego, elegancko mówiącego Kamila Stocha, który przyznaje, że dbając o przygotowanie mentalne, korzysta z pomocy psychologa.
Żyła psychologa nie potrzebuje. Twierdzi, że przed startem się nie spina i żadnych wielkich oczekiwań nie ma, po prostu idzie sobie polatać. Aby skok był dobry, „noga musi dać. Jak noga da, to poleci”. Kiedyś, gdy mu nie szło, bo noga nie dawała, poszedł do specjalisty i usłyszał, że ma się nakręcać pozytywnie.
„Mam się pobudzać i robię to przez swobodne bieganie. Tak jak ta wiewiórka z filmu »Czerwony Kapturek – prawdziwa historia«. Żona kupiła mi nawet czapeczkę z napisem »Jestem wiewiórką«” – opowiada mediom.
Na temat swoich skoków nie filozofuje. Mówi: „Siadłem na belkę i po prostu pojechałem, no i w sumie zleciało fajnie”. Albo: „Jedziesz po rozbiegu, rzuca cię, rzuca, wylatujesz w powietrze, przemieli cię nad bulą, a potem ten lot, coś wspaniałego”.
Nie wyszło, ale zjadłem
Zdaniem niektórych kibiców, wykreowany na następcę Małysza Kamil jest trochę nudny, kulturalny, wystudiowany i mechaniczny. Żyła to totalny luz, jeździec bez trzymanki i król słownego chaosu.
Roro: „Jest naturalny, szczery, z poczuciem humoru i takich ludzi brakuje nam w mediach”. Ela: „Jak się patrzy na niego, to się wydaje, że coś człowieka cieszy”. Ślązaczka: „W dobie udawania, kłamstw, fałszu Piotrek Żyła jest brylantem”.
Dla dziennikarzy rozmowa z Żyłą jest przygodą i wyzwaniem. Nigdy nie wiadomo, co odpowie, z czym wyjedzie, jak zakończy. Ale przede wszystkim to przyjemność, bo zawsze jest w humorze, na nic się nie gniewa i trudno wyprowadzić go z równowagi. Nawet jak coś zepsuje, mówi o tym z uśmiechem. O fatalnym starcie w Sapporo w 2009 r. opowiada: „Od razu po mojej próbie byłem poważny, inaczej ludzie by pomyśleli: walnął w bulę głupi, a się śmieje. Ale po pięciu minutach mieliśmy niezły ubaw”.
Wyglądający na lekkoducha Żyła, w rzeczywistości jest pracowity, uparty i ma nadzwyczajną odporność psychiczną. „Już gdy był dzieckiem, było go wszędzie pełno i wszystko przeskakiwał” – wspomina mama.
Gdy w Wiśle nasypało dwa, trzy metry śniegu, skakał w ten śnieg z dachu stodoły, a potem nie umiał się z niego wydostać. Kocha być w powietrzu. Jako dorosły latał szybowcem i twierdzi, że było super, szczególnie gdy się zaczęły akrobacje. „A na basenie jednego razu niesamowite salta kręcił, nawet takie ze śrubami” – wspomina Jan Szturc.
Gdy Żyła miał osiem lat, znajomy poradził Żyłom, że syna trzeba na skoki zapisać. Musieli kupić sprzęt, kombinezon, bo w klubie Wisła Ustronianka nic nie było. Na pierwszy trening u trenera Szturca przyszło 30 chłopaków. Dziś z tej grupy Żyła został sam, reszta się wykruszyła, jedni po tygodniu, inni po paru latach. Rodzice uważają, że to wielkie szczęście, że Piotrek wytrwał, bo na skoczni mógł spędzić trudny wiek i spalić nadmiar energii, który dla nastolatka bywa zdradliwy.
„Szybko zaczął skakać, szybko się ożenił, szybko dzieci miał. On wszystko szybko robi” – śmieje się mama Piotra Żyły.
Żona Justyna, która jest kuzynką Adama Małysza, pomaga mężowi w karierze, jak umie. Dopinguje, ale, jak przyznaje Żyła, kiedy trzeba, „potrafi opierniczyć i dać kopa w dupę, żeby zmotywować do dalszej pracy”.
W sezonie jest w domu rzadkim gościem. Czas spędza na zabawie z dziećmi, lubi pograć w piłkę i posłuchać hip-hopu. W gotowaniu nie jest mistrzem, zrobi jajecznicę, spaghetti. „Ale generalnie takie miksy robię. Mieszanki wybuchowe, wszystko do jednego garnka. Niedawno się zdarzyło, że nie było niczego, więc patrzę, co w lodówce zostało. Było golonko, to pokroiłem, dorzuciłem makaron, wziąłem keczupu, banana skroiłem, ananasa, bo sos à la słodko-kwaśny chciałem zrobić. No, nie wyszło, ale zjadłem, ogólnie nie mam z tym problemu, oprócz ogórka zielonego”.
Ta historia pokazuje, że Żyła ma silny organizm, jeśli tylko będzie się wystrzegał zielonych ogórków. Kibice są przekonani, że w przyszłym sezonie będzie jeszcze lepszy i jeszcze zabawniejszy. Oczywiście pod warunkiem, że przed kamerą nie zacznie się mizdrzyć, pieczołowicie dobierać słów i zastanawiać się, co ma powiedzieć, żeby mądrze zabrzmiało.