Społeczeństwo

Co się stało z tamtą klasą?

Próba opisu inteligenta z PRL

Antoni Słonimski, zdjęcie pochodzi z książki Antoni Słonimski, zdjęcie pochodzi z książki "Antoni Słonimski: Alfabet wspomnień", PIW, Warszawa, 1975 Wikipedia
Na pogrzebie Henryka Tomaszewskiego – okoliczność ta i miejsce nie są tu bez znaczenia – znajomy wyrecytował, ni to ironicznie, ni to melancholijnie, prosty dwuwiersz: „A więc zostało nas niewielu/Inteligentów z Peerelu”. Dwuwiersz ten nie znajdzie się zapewne w antologiach poezji polskiej, skłania jednak do zastanowienia. Czy istnieje bowiem coś takiego jak inteligent z PRL?

Po wojnie funkcjonowało pojęcie przedwojennego inteligenta. Przedwojenny inteligent, których wielu jeszcze można było wówczas oglądać dookoła, był bez wątpienia postacią realną, a także w powszechnym odczuciu oznaczał on kategorię pozytywną. Był człowiekiem o przyzwoitym przygotowaniu umysłowym, zwłaszcza humanistycznym – w przedwojennym gimnazjum uczono łaciny, niekiedy nawet greki – władającym językami, łączącym te walory umysłowe z odpowiednią postawą obyczajową, dobrym wychowaniem, rzetelnością, uczciwością i poczuciem przynależności do elity społecznej.

Przedwojenny inteligent był także w czasach powojennych antytezą inteligenta z awansu, często zbyt pospiesznie produkowanego przez rozbudowany i powszechnie dostępny w czasach Polski Ludowej system edukacyjny. Inteligent z awansu okazywał się nierzadko znakomitym specjalistą, rzetelnym naukowcem, dociekliwym badaczem, tym jednak, co zazwyczaj odróżniało go od przedwojennego inteligenta, były niedostatki w warstwie obyczajowej, często dotyczącej także gustu estetycznego i tak zwanego obycia. Sporo inteligentów z awansu potrafiło niezwykle szybko uzupełniać te braki, u niektórych przemieniało się to nawet w szczególnego rodzaju snobizm, wzorowany właśnie na modelu przedwojennego inteligenta, niektórzy jednak z pozycji inteligenta z awansu starali się także, jakby na przekór, wykrzesać pewien rodzaj obyczajowej prowokacji, podkreślając swoją robociarskość albo chłopskość jako atrybut krzepy i przeciwieństwo „zgniłych” postaw inteligenta przedwojennego.
 
Slogan bowiem o „zgniłych” postawach inteligenckich sprzed wojny na tle dokonujących się dookoła rewolucyjnych przemian był, zwłaszcza w pierwszych latach PRL, dość częstym motywem oficjalnej propagandy. Podejmowała go zresztą również, na pół ironicznie, a na pół nostalgicznie, także twórczość artystyczna. Gałczyński na przykład pisał o inteligentach jako o „wciąż uciekającej, tęskniącej nacji”, miotanej bezwolnie przez wichry historii, widząc w tym zarówno bezsiłę tej formacji, jak i gorycz jej życiorysów.

Tak czy inaczej jednak w opinii samych środowisk inteligenckich działających po wojnie postać przedwojennego inteligenta była, zwłaszcza dla młodszych pokoleń, przedmiotem ciekawości. Był on interesujący nie tylko jako typ obyczajowy, ale także jako zespół doświadczeń ukształtowanych przez inne społeczeństwo niż to, które uformowało się po wojnie, a więc przez społeczeństwo kapitalistyczne, pluralistyczne, o wielu różnych i wypowiadanych na głos postawach światopoglądowych i politycznych. Przedwojenny inteligent uwikłany w przedwojenną rzeczywistość imponował uczestnictwem w różnobarwnym życiu umysłowym, szerokością porównań, także pewnym – niepojętym, a także niemożliwym w warunkach monopartyjnego państwa jednej ideologii – zuchwalstwem i swobodą swoich dawniejszych poczynań. Ilustracją tego mogli być Słonimski, Wańkowicz, Broniewski, Cat-Mackiewicz.


Rozdwojony obraz rzeczywistości

Otóż dwuwiersz o inteligentach z Peerelu prowokuje pytanie, czy rzeczywiście można obecnie, w kilkanaście lat po upadku PRL, wyróżnić inteligenta z PRL – jako oddzielną kategorię historyczną i obyczajową? Czy naprawdę niesie on ze sobą cechy odrębne od formujących się czy też uformowanych obecnie, w dodatku zaś niknące już w naszej współczesności? Czy wreszcie osoba inteligenta z PRL stała się lub też stać się może przedmiotem podobnej ciekawości, jaką w czasach PRL budziła, zwłaszcza wśród młodszego pokolenia, osoba przedwojennego inteligenta?

Myślę, że stosunkowo najłatwiej jest odpowiedzieć na ostatnie z tych pytań. Odpowiedź tę przynoszą bowiem po prostu codziennie gazety i pisma ilustrowane, programy telewizyjne i radiowe, wystawy i czasopisma poświęcone sztuce i kulturze, wreszcie wydawnictwa książkowe o charakterze pamiętnikarskim lub biograficznym. Większość z nich odnosi się mniej lub bardziej bezpośrednio do inteligentów z PRL, ich twórczości, postaw, przygód życiowych.

Mamy tu przy tym do czynienia z dziwnym – ale i znajomym właśnie z czasów PRL – rozdwojeniem obrazu rzeczywistości. Podobnie więc jak postać przedwojennego inteligenta pogrążona była, jak mówił o tym ironicznie Antoni Słonimski, w „koszmarnych czasach sanacji”, co powtarzała uporczywie oficjalna propaganda, tak samo postać inteligenta z PRL pogrążona jest swoją najistotniejszą częścią w „koszmarnych czasach PRL”, a więc czasach przedstawianych przez współczesną poprawność polityczną jako okres upadku i ucisku, nędzy materialnej i umysłowej, czarna dziura na tle egzystencji narodu.

Jednak, w paradoksalny sposób, z owej przygnębiającej nicości wyłaniają się oto postacie fascynujące i godne uwagi dla współczesnego odbiorcy, w dodatku zamieszane w zdarzenia barwne i znaczące. A to więc w festiwal jazzowy 1956 r., narodzony z okresu „jazzowych katakumb”, a to w wystawę w Arsenale w roku 1955, a to w spór o odbudowę Warszawy i kształt odradzającego się miasta, a to w liczne polemiki wokół czasopism literackich i kulturalnych. To samo pokazują życiorysy twórców takich jak Wajda, Lutosławski, Brandysowie, Dygat, Kisielewski, a także Dejmek lub Axer, uczonych jak Groszkowski, Infeld, Lorenz, Gieysztor – wymieniam tu na chybił trafił tylko tych, którzy w niewątpliwy sposób nie tylko żyli, ale także w pierwszoplanowy sposób funkcjonowali społecznie w ówczesnym, to znaczy peerelowskim, kontekście historycznym.

Także kultura popularna czy moda przywołuje beztrosko szalone lata sześćdziesiąte czy równie podobno szalone lata siedemdziesiąte, radio powtarza repertuar Czerwonych Gitar i Skaldów, reklama nawiązuje do polskiej szkoły plakatu, kabaret współczesny przyrównujemy do STS lub Bim-Bomu, film do polskiej szkoły filmowej.

Mamy tu więc do czynienia z dwoma obrazami minionej rzeczywistości: polityczno-ustrojowym, obejmującym chociażby we wspomnianych latach sześćdziesiątych ponury epizod 1968 r., a w siedemdziesiątych krwawe wydarzenia na Wybrzeżu, oraz z intelektualno-towarzyskim czy kulturalnym, otaczanym ciekawością i uznaniem, a nawet uważanym za szczęśliwy czy wręcz „szalony”. Oba te obrazy, chociaż zasadniczo sprzeczne, funkcjonują we współczesnej świadomości obok siebie, wygląda też na to, że nikomu nie zależy na tym, aby je synchronizować. A więc, innymi słowy, aby odpowiedzieć sobie na pytanie, jak to było możliwe, że działalność i życie tylu twórczych i nietuzinkowych ludzi i zespołów ludzkich dała się pogodzić z niewątpliwie autorytarnym, dyktowanym przez system monopartyjny, a także mniej lub bardziej opresyjnym systemem rządów? Jak płynęły obok siebie te dwa nurty? Kim wreszcie byli ludzie, którzy poruszali się równocześnie w obu tych rzeczywistościach?

Odpowiedź, że życie kulturalne i intelektualno-towarzyskie, a więc życie inteligenta z PRL, było nieustannym aktem oporu i kontestacji czy też wręcz konspiracji wobec warunków polityczno-ustrojowych, wydaje się niepełna, a nawet, szczerze mówiąc, bałamutna. Wskazuje na to mnóstwo faktów, jak ten na przykład, że większość ludzi, których wspomina się obecnie jako jasne i ciekawe postacie minionych czasów, było równocześnie uczestnikami oficjalnego życia publicznego, dyrektorowali oni teatrom i muzeom, kierowali zespołami filmowymi, zasiadali w niezliczonej liczbie rad i zespołów o mocy decyzyjnej, a przynajmniej doradczej wobec władzy, tworzyli w ściśle kontrolowanej telewizji i radiu, redagowali czasopisma, wykładali i kierowali instytucjami naukowymi, zbierali także oficjalne splendory. Nie mówiąc już o tym, że pewna ich liczba dłużej lub krócej należała do partii.


Dwa pokolenia, trzy filary

I w tym miejscu, jak sądzę, zbliżamy się nieco do osobliwej sylwetki inteligenta z PRL. Zbliżymy się zaś do niej jeszcze bardziej, gdy uświadomimy sobie, że wbrew częstej dziś tendencji do traktowania czasów PRL en bloc jako jednego jednorodnego okresu, okres Polski Ludowej trwał aż 45 lat, a więc dwukrotnie dłużej niż historia Polski międzywojennej. W tym czasie zaś nie tylko zmieniały się nastawienia i klimaty polityczne, o czym mówić powinni historycy, ale też żyły i działały co najmniej dwa pokolenia inteligentów, nieco różne od siebie, lecz oba związane ze sobą przez fakt, że ich najwyższa aktywność życiowa i twórcza przypadała na okres Polski Ludowej.

Pierwszym z nich było pokolenie ludzi nieco starszych, których okres PRL zastał już jako ludzi dojrzałych umysłowo i życiowo, drugim pokolenie ludzi młodszych, urodzonych przeważnie w czasie wojny lub nieco przed wojną, którzy dopiero w PRL osiągnęli pełną dojrzałość umysłową i twórczą. Jako przykład tych pierwszych wymienić można Andrzejewskiego, Kotta, Brandysów, Dygata, Żółkiewskiego, a także choćby wspomnianego Henryka Tomaszewskiego, drugimi zaś będą Różewicz, Wajda, Kołakowski, Bratny, Konwicki, a także młodsi od nich, aż po Mrożka, Drawicza, Osiecką i całe grono osób dzisiaj w okolicach sześćdziesiątki i więcej.

Patrząc na to zestawienie dojść można do wniosku, że nie ma właściwie pełnego, kompletnego inteligenta z PRL, ponieważ wszyscy, którzy mogą być objęci tą nazwą, wyrastają w istocie poza okres lat 1944–1989 bądź to wyprzedzając go, bądź też wykraczając swoimi życiorysami poza ten czas. Mimo to jednak istnieje z pewnością grupa ludzi, dla których ten okres historii jest przeżyciem ważnym lub wręcz najważniejszym, stanowiąc bądź to apogeum ich osobistego i twórczego spełnienia, bądź też będąc czasem kształtującym postawy i charaktery i decydującym o najważniejszych życiowych wyborach. Ludzi tych łączył też wspólny etos, na tyle oczywiście, na ile jakiekolwiek zbiorowe ego łączyć może wybujałe i oryginalne osobowości ludzkie.

Wydaje się, że etos inteligenta z PRL ukształtowało w decydującym stopniu pokolenie starsze, o korzeniach przedwojennych jeszcze. Doświadczenie tej grupy stało się wyznacznikiem norm postępowania dla ludzi młodszych, często wyostrzających określone wnioski lub postawy (tak na przykład widzieć można konflikt starych i pryszczatych w literaturze powojennej albo konflikt kapistów i awangardy, także rzekomej awangardy socrealistycznej, w malarstwie), ale przyjmujących także życiowe i historyczne doświadczenie swoich starszych kolegów za wartościowe i pouczające.

Można by wyróżnić trzy najważniejsze filary tego doświadczenia.

Pierwszym z nich jest przeniesione w czasy PRL doświadczenie przedwojennej polskiej inteligencji lewicowej i racjonalistycznej, skrótowo mówiąc – ze szkoły Boya-Żeleńskiego. Otóż nie da się zaprzeczyć, że stałym, dokumentowanym także przez niezliczoną liczbę świadectw artystycznych, uczuciem większej części tej grupy było poczucie zobowiązania wobec tak zwanego prostego człowieka, chłopa, rzemieślnika, robotnika fabrycznego, znajdującego się zawsze w gorszym niż inteligent położeniu materialnym i moralnym. Zabarwione było ono także niejasnym poczuciem winy, ponieważ inteligencja polska czuła się w znacznej mierze spadkobierczynią demokratycznej tradycji szlacheckiej.

Drugim czynnikiem jest doświadczenie wojenne, traktowane zarówno jako dramat narodowy czy też szerzej – jako kryzys dotychczasowych kategorii humanistycznych, ale również jako brutalna lekcja historii, pokazująca przewagę siły nad prawem, gry interesów nad najszlachetniejszymi nawet ideałami, zbiorowości nad jednostką. Wojna ośmieszyła także tromtadracki nacjonalizm, pobrzękiwanie szabelką, mocarstwowe urojenia. Była dowodem chwiejności i tymczasowości niewzruszonych, zdawać by się mogło, obyczajów i sytuacji społecznych. Wszystko to zaraz po wojnie dokumentowała seria tzw. porachunków inteligenckich w „Pożegnaniach” Dygata, „Drewnianym koniu” Brandysa czy „Śmierci liberała” Sandauera.

Trzecim wreszcie czynnikiem było niewygasłe przekonanie o potrzebie działania pozytywnego, zmiany rzeczywistości na lepsze, a także zachowania w najbardziej nawet niekorzystnych warunkach określonego minimum, które niedawno pisząc o Stanisławie Stommie prof. Andrzej Romanowski nazwał neopozytywizmem. To przekonanie wypowiedziało się najmocniej w okresie powojennej odbudowy, a także w przedsięwzięciach industrialnych i planistycznych, dokonywanych przy udziale wysokiej klasy inteligentów i naukowców, urzeczonych ich rozmachem i energią.

 

 


Podkład geopolityczny i psychologiczny

Inteligent z PRL – jeśli nadal na serio traktować zechcemy tą nazwę – jest tworem tych trzech czynników nałożonych na rzeczywistość Polski Ludowej, a więc kraju o ograniczonej suwerenności, któremu decyzje mocarstw podjęte w Jałcie i Poczdamie przeznaczyły miejsce w sferze wpływów Związku Radzieckiego.

Jest oczywiste, że spora część inteligencji z PRL – poza nieliczną w istocie grupą inteligentów o wcześniejszych powiązaniach socjalistycznych lub komunistycznych – związana była bądź przez doświadczenie osobiste, a więc przynależność do AK chociażby, bądź też przez tradycje rodzinne z inną wizją Polski powojennej niż ta, która nastąpiła faktycznie. Ale równocześnie dokonany siłą przewrót ustrojowy uwalniał inteligenta z PRL od dręczącego go wcześniej wyrzutu sumienia wobec pozostałych klas społecznych. Uczuciu temu podlegali także ci, których można by uznać za inteligentów przedwojennych, jak na przykład Maria Dąbrowska, Słonimski czy Iwaszkiewicz. Oficjalna ideologia socjalistyczna, czyniąca choćby werbalnie klasy pracujące, robotników i chłopów, hegemonami ustroju, zdawała się zamykać odziedziczony po tradycji szlacheckiej kompleks winy, była aktem sprawiedliwości historycznej. Pozwalało to także przyjąć inteligentowi z PRL, nazywanemu teraz inteligentem pracującym lub twórczym, nową rolę, tym razem „służebną” wobec tradycyjnych klas pracujących.

Oczywiście, że granice i formy owej służebności określała, często aż nadto kategorycznie, partia i władza polityczna, co w różnych okresach przyjmowało różne formy – od zamordyzmu do daleko posuniętej tolerancji i liberalizmu. Inteligent z PRL był świadomy tej okoliczności, zdawał sobie sprawę, że toczące się na szczytach władzy politycznej gry wyznaczają jego pole działania i określają jego możliwości. Jego czujność skierowana na kolejne „przykręcania śruby” i „odwilże” wyczulona była do perfekcji. Potrafił on jednak spożytkować również – czego często się nie docenia – dwie ważne cechy, zakodowane tym razem w świadomości rządzącej partii: jej poczucie niepewności wobec nastrojów społecznych oraz jej wyniesioną z czasów przedwojennej jeszcze konspiracji komunistycznej hipertrofię na treść słowa pisanego. Wszystkie przecież rozłamy i konflikty w przedwojennej KPP, jak konflikt „większości” z „mniejszością” i inne, rozgrywały się – wobec braku możliwości realnego działania – wokół sformułowań werbalnych. Inteligent z PRL był więc z jednej strony doceniany i uprzywilejowany jako ten, który zdolny jest przemawiać do opinii publicznej językiem słów i znaków o niezwykłej zdaniem władzy doniosłości, z drugiej jednak obserwowany był czujnie w każdym użytym przezeń zwrocie, symbolu czy sformułowaniu.

Dialog z władzą, jaki prowadził inteligent z PRL, polegał więc w wielkiej części na umiejętności posługiwania się tymi zwrotami lub symbolami w taki sposób, aby nie tracąc wiele ze swej zawartości omijały one również regiony uchodzące za drażliwe lub wręcz nietykalne. Tymi regionami były dwa główne filary systemu: założenie, że ustrój socjalistyczny jest systemem trwałym i mimo rozmaitych zmian i ewolucji niezmiennym oraz że czynnikiem decydującym o istnieniu Polski jako państwa jest Związek Radziecki.

Otóż nie ulega kwestii, że większa część inteligentów z PRL widziała zarówno niedorzeczności ustroju w sferze ekonomicznej, jak i w zakresie swobód obywatelskich oraz samej mechaniki rządzenia. Mówiło się o tym głośno, było to przedmiotem żartów i anegdot. Tyrmand, deklarujący się jako przeciwnik systemu, pisał później w „Cywilizacji komunizmu”, że jest to ustrój, w którym „każdy do utraty tchu walczy z głupszym od siebie”. Stałym więc oczekiwaniem i nadzieją, żywioną przez inteligentów z PRL, było znalezienie w aparacie władzy kogoś nie tyle może mądrzejszego, co przynajmniej operującego podobnymi pojęciami. Rolę tę do pewnego stopnia spełniał wieloletni premier Józef Cyrankiewicz, przedwojenny krakowski inteligent, później, w warunkach schyłku systemu, starał się ją spełniać Mieczysław F. Rakowski.

Jednakże przyjęcie do wiadomości sytuacji, w której władza partii, niezależnie od jej aktualnego stanu, jest władzą nadrzędną, z którą należy się liczyć i której nie da się ominąć nawet wówczas, gdy z wielu przyczyn – zwłaszcza po 1968 r. – należało nią pogardzać, było wynikiem poczucia osobliwego determinizmu, którego uzasadnieniem był drugi aksjomat systemu, ten mianowicie dotyczący roli i znaczenia ZSRR dla funkcjonowania albo wręcz istnienia państwa polskiego jako bytu o pewnym stopniu suwerenności. Inteligent z PRL wyniósł głównie z doświadczenia wojennego, a także z powojennego zdobycia władzy przez komunistów lub interwencji radzieckich na Węgrzech i w Czechosłowacji przeświadczenie, o którym już pisałem, że nie racja i sprawiedliwość, lecz siła i cynizm polityki, w tym także polityki Zachodu, są czynnikiem kierującym historią współczesną.

Co ciekawe zresztą, pogląd ten w odniesieniu do ZSRR podzielali także skrycie najbardziej nawet ideowi komuniści, z których spora liczba miała za sobą doświadczenie łagrów i Łubianki. Niewielu z nich – jak Władysław Machejek na przykład, wieloletni redaktor krakowskiego „Życia Literackiego”, który twierdził otwarcie, że względna niezależność jego pisma, akceptowanego także przez krakowskie środowiska konserwatywne, bierze się stąd, że nie pisze nic złego o ZSRR – mówiło to otwarcie, większość jednak starała się w miarę możności przestrzegać tej zasady. Sfera sloganów, w których wierność ZSRR zamieniała się w stale powtarzane zaklęcie, była najbardziej chyba odległą od rzeczywistej świadomości społecznej sferą rytualną, traktowaną jako ozdobnik bez treści. Równocześnie dla większości inteligentów z PRL argumentem była po prostu mapa, na której dysproporcja sił pomiędzy Polską a Związkiem Radzieckim rysowała się najwyraźniej.


Neopozytywista ze środowiska

Z tego uzależnienia część inteligentów z PRL wyzwoliła się w zmieniającej się gwałtownie sytuacji międzynarodowej, gdy wynik trwającej nieomal pół wieku zimnej wojny stawać się zaczął oczywisty. Ważne jest jednak nie tylko to, co stało się w trakcie lub po upadku systemu, ale co działo się w czasie, gdy wydawał się on niewzruszony. Otóż w tym czasie i w tych warunkach inteligent z PRL starał się realizować trzecią z wymienionych wyżej zasad, a więc spełniać możliwie najlepiej to, do czego czuł się powołany, działać neopozytywistycznie.

Chodzi tu przede wszystkim o zachodni, europejski wzorzec kulturalny i obyczajowy. Jest przedziwnym paradoksem, że dzisiaj, kiedy wszystkie drzwi stoją otworem i jesteśmy już członkami Unii Europejskiej, nie tylko stopień znajomości, ale nawet poziom ciekawości wobec życia umysłowego, kulturalnego i artystycznego Zachodu wydaje się niższy, niż obowiązywał on inteligenta z PRL. Wyjazdy zagraniczne, limitowane i kontrolowane lub wręcz uważane za przywilej, niosły ze sobą obowiązek możliwie najszerszego przekazywania obserwacji i doświadczeń, czego wzorcowym przykładem są na przykład „Listy do pani Z.” Kazimierza Brandysa. Przywożone książki i czasopisma były pożyczane i zaczytywane, pokazy filmów niedopuszczonych do dystrybucji stanowiły przedmiot zazdrości. W rezultacie tego wszystkie niemal osiągnięcia kulturalne minionego okresu historycznego – polska szkoła filmowa, polska szkoła plakatu, muzyka polska tego okresu, w ogromnej też części polska myśl naukowa, zwłaszcza w zakresie nauk społecznych, na przykład socjologii – kształtowały się na przykładach i w autentycznym dialogu z kulturą Europy. Wyjątkowa rola polskiej sztuki, polskich czasopism i książek, w tym przekładów literackich, dla inteligencji innych krajów systemu socjalistycznego, ZSRR, Czechosłowacji, Bułgarii, wynikała właśnie z owej okcydentalistycznej postawy inteligenta z PRL, przekonanego, że w ten właśnie sposób spełnia on swój podstawowy obowiązek kulturalny.

Matecznikiem inteligenta z PRL było „środowisko”. Trudno szczegółowiej wyjaśniać to pojęcie, wymagałoby to studium socjologicznego. Wystarczy jednak powiedzieć, że specyficzną cechą tej grupy była zarówno sytuacja, w której ludzie różnych zawodów, a czasem i różnych orientacji światopoglądowych – na przykład katolicy i marksiści – znali się nawzajem, spotykali, starali się utrzymać wspólny język i wspólną metodę postępowania. Środowisko także w niepisany sposób wyznaczało hierarchie i było ono być może ostatnim miejscem, gdzie panował autentyczny kult autorytetu, niezależnego oczywiście od władzy politycznej, co zawsze ogromnie irytowało tę ostatnią. Brak środowiska integrującego różne grupy inteligencji jest być może najbardziej jaskrawym rysem, odróżniającym inteligencję współczesną od świata, w którym żył inteligent z PRL.

Dziś inteligent z PRL jest, jak mówi zacytowany na wstępie dwuwiersz, formacją odchodzącą.

Patriota? Pewnie jakoś tak, choć na pewno nie w znaczeniu, jakie dzisiaj nadaje się temu pojęciu, łącząc je z narodową egzaltacją, szowinizmem i religijnością jako wyznacznikiem tzw. prawdziwej polskości.

Oportunista? Owszem, ale na tyle, na ile oportunizmem jest sceptyczny realizm polityczny, chłodne przyjęcie do wiadomości okoliczności, na które nie ma się realnego wpływu.

Spiskowiec, konspirator, bohater? Z pewnością nie, ponieważ wszystkie te pojęcia wywodzą się z tradycji romantycznej, ta natomiast była akurat najmniej szanowaną w tych czasach, dlatego być może, że tak doszczętnie wypaliła się ona w łunach Powstania Warszawskiego i w najokrutniejszej z wojen.

Inteligent z PRL jest postacią, której dokładniejszy i bardziej obiektywny opis przydać się może samoświadomości współczesnej inteligencji polskiej, z trudnością poszukującej swego miejsca we współczesnym świecie. Pomóc to może także tym działającym jeszcze inteligentom z PRL, którzy ciągle z trudnością radzą sobie z określeniem własnej roli i z własnymi życiorysami, malując je na przemian kolorem hańby lub też zmistyfikowanego heroizmu.

Na koniec bowiem nie trzeba dodawać, że wśród inteligentów z PRL przewijali się także zwyczajni karierowicze, kanalie, kłamcy, głupcy i szubrawcy. Jak wszędzie na świecie.

 
Krzysztof Teodor Toeplitz (72 l.), publicysta, krytyk filmowy, współpracował m.in. z redakcjami „Nowej Kultury”, „Przeglądu Kulturalnego” i „Kultury”. W latach 1983–93 stały felietonista „Polityki”, redaktor naczelny tygodnika „Szpilki” (1970-75), dziennika „Nowa Europa” (1991-92) i tygodnika „Wiadomości Kulturalne” (1994-97). Obecnie stały felietonista tygodnika „Przegląd” i komentator „Trybuny”. W latach 80. był kierownikiem literackim Zespołu Filmowego Kadr, wykładowcą szkół teatralnych w Warszawie i Łodzi. Jest autorem książek (m.in. „Mieszkańcy masowej wyobraźni”, „Zaćmienie informacyjne”), scenarzystą seriali (m.in. „Czterdziestolatka”), filmów fabularnych, sztuk teatralnych i programów telewizyjnych.

 

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną