Do wszystkich zniesmaczonych: dzieci trzeba karmić, kiedy są głodne, w miejscach publicznych też
Parę lat temu na lotniskach i w centrach miast w wielu miejscach Stanów Zjednoczonych i Europy siadały matki z dziećmi i karmiły piersią. Zryw był duży; tysiące kobiet protestowało przeciwko dyskryminacji.
Było to po wyrzuceniu z amerykańskiego samolotu matki wraz z półtorarocznym dzieckiem. Rodzina długo czekała na opóźniony samolot, dziecko było głodne, tuż przed odlotem matka starała się karmić je dyskretnie – jednak urażone zostały uczucia stewardesy.
Te zbiorowe manifestacje kobiet karmiących na chwilę zwróciły uwagę na problem: w przestrzeni miejskiej nie ma miejsc do karmienia. Projektując miasta, budynki użyteczności publicznej, restauracje, kina, nie bierze się pod uwagę, że są wśród nas małe dzieci, które trzeba nakarmić.
Tym razem sprawa dotyczy nadbałtyckiej restauracji i matki, również starającej się nie epatować, która została przez obsługę poproszona o udanie się wraz z dzieckiem do toalety. Matka (czy też rodzina dziecka, bo w restauracji byli jeszcze mąż i siostra karmiącej) postanowiła, że sprawy tak nie zostawi. W Gdańsku ruszył proces; kobieta skarży restaurację, domagając się przeprosin.
Wtrącił się były poseł Marek Migalski, ogłaszając na Twitterze i Facebooku, że podobnie jak puszczanie bąków i sikanie, tak też karmienie podlega społecznej umowie, wedle której nie robi się tego publicznie.
Tyle że dla karmienia piersią toaleta nie jest miejscem właściwym. Przeciwnie, jest jednym z najgorszych możliwych. Matki niejednokrotnie wybierają je, bo to lepsze niż nic. Bo spojrzenia przechodniów przeszkadzają, rozpraszają. Bo żeby nakarmić, trzeba usiąść, najlepiej w miarę wygodnie, stabilnie, inaczej można dziecko upuścić. A owo dziecko to nie wózek z supermarketu – że przestawi się, żeby się nie pętał pod nogami, a wyjmie, gdy potrzebny.