Pierwsza do Sądu Rejonowego w Tychach trafiła pani Karina, wojująca wirtualnie z doktorem za pomocą stwierdzenia, że ma „krew na rękach”. Rozprawa odbyła się 11 lipca 2019 r., wystarczyło jedno posiedzenie. Za pośrednictwem adwokata, bo w realu nie zdecydowała się ujawnić, prosiła o ugodę. Skończyło się na 2 tys. zł zadośćuczynienia i oficjalnych przeprosinach. Dr Dawid Ciemięga się zgodził, nie chciał przedłużać sprawy, w końcu czeka go jeszcze wiele innych, znacznie większego kalibru. Wszystkie ma zgromadzone u swego adwokata.
Każdy hejter ma u niego swoją teczkę. Na pierwszy rzut oka można by pomyśleć, że to teczki pacjentów. Na każdej nazwisko i data, a w środku materiały – dane osobowe i wydruki na temat wszystkich niepokojących objawów. Grubości teczek są różne, bo czasem chodzi zaledwie o niewinne „ty ścieku”, „szekle brałeś Judaszu” lub „wyglądasz jak kobieta po miesiączce”, ale czasem symptomy są nieco poważniejsze: „gnida społeczna”, „który koncern farmaceutyczny stoi za twoimi plecami?”, „spłoniesz w piekle”, „chudy pedał”, „goliacie ciemięgo”, „zazdrościsz panu Ziębie, prawda?”. Teczki poukładane są chronologicznie, a do nich dołączony jest grafik – kto i kiedy odebrał pismo przedprocesowe, czy doszło do ugody, kiedy jest termin najbliższej rozprawy w sądzie.
Bo dr Ciemięga do walki z nękającymi go hejterami musiał zacząć podchodzić równie skrupulatnie jak do swojej codziennej pracy lekarza pediatry. Od półtora roku, oprócz szpitalnych dyżurów, pracy w przychodni, domowych wizyt u pacjentów, a także działalności przyrodniczej związanej z ochroną ptaków i wielorybów, niestrudzenie tropi i pozywa wszystkich, którzy z powodu jego facebookowych wpisów demaskujących medyczne mity – tłumaczących, że szczepionki nie powodują autyzmu, są lepsze sposoby na uzupełnienie niedoborów żelaza niż wbijanie gwoździ w jabłka, a lewatywa na katar nie pomoże – wzięli go sobie za cel.