Śmierć Krzysztofa Leskiego, jednego z najlepszych dziennikarzy pokolenia, dla wszystkich była szokiem. Dawni koledzy podziwiali jego analizy „Wiadomości TVP”, które publikował na Twitterze. Kibicowali w walce z depresją. Od czasu do czasu zamawiali teksty albo prosili o wypowiedź. Teraz publicznie pytają sami siebie: gdzie byliśmy, kiedy to Krzysztof nas potrzebował?
Leśny człowiek
Urodził się 1959 r. w inteligenckiej rodzinie o patriotycznych tradycjach. Jego ojciec Kazimierz Leski w czasie wojny był żołnierzem Armii Krajowej. Pilotował samolot, który został zestrzelony przez Armię Czerwoną. Wzięty do niewoli, uciekł i przez Lwów pod fałszywymi danymi przedostał się do Warszawy. Brał udział w powstaniu warszawskim. Po wojnie pracował w przemyśle okrętowym. Matką Krzysztofa była matematyczka Elżbieta Pleszczyńska, później profesor Polskiej Akademii Nauk.
Ciągle zajętego ojca w jego życiu brakowało, to z matką miał prawdziwą, głęboką relację. O wszystkim rozmawiali i wiele o sobie wiedzieli. Nie wstydzili się czułości. Kiedy Krzysztof tuż przed swoją śmiercią odwiedzał matkę w szpitalu, prosił przyjaciół, by na chwilę wyszli. „Wiecie, musimy się z mamą trochę pomiziać”.
Chodził do znanego warszawskiego liceum im. Klementyny Hoffmanowej. – Przed samą maturą, kiedy wszyscy już zaczęliśmy poważnie zakuwać, Krzysztof powiedział: „Też bym pozakuwał, ale nie wiem, jak się do tego zabrać, nigdy tego nie robiłem”. Jemu nauka przychodziła naturalnie – mówi Jan Morka, licealny kolega Krzysztofa, potem wieloletni przyjaciel. – Był wtedy bardzo aktywny. Organizował wycieczki szkolne, wszędzie go było pełno. Dobrze grał w brydża. Był prawdziwym oryginałem. Kiedy poznali go moi znajomi spoza liceum, nadali mu przydomek „leśny człowiek”.