Udaliśmy się do słynnego warszawskiego budynku PASTY, gdzie mieści się jeden z najmodniejszych dziś lokali – Kom, którego współwłaścicielką jest wybitna aktorka Katarzyna Figura. Po paru wizytach doszliśmy do wniosku, że artystka zdecydowanie lepiej wypada w swych filmowych i – ostatnio – teatralnych rolach niż jako restauratorka.
Kom zajmuje aż 400 m kw. na kilku poziomach. Jest zaprojektowany i umeblowany ze smakiem. W kilku salach na parterze można zasiąść przy wieloosobowych stołach lub, bardziej intymnie, przy stolikach dwuosobowych. Siedzenia są bardzo wygodne – co ważne, ponieważ w lokalu trzeba spędzić dużo czasu.
Pierwsze pół godziny miło gawędziliśmy o redakcyjnych kolegach i koleżankach. Jednak gdy nadal nie było widać nikogo z obsługi, brutalnie przerwaliśmy flirt kelnerki z barmanem i poprosiliśmy o kartę dań i wodę mineralną.
Sącząc wodę czekaliśmy kolejne długie minuty, zanim podano przekąski i zupę. Kalmary w cieście z polenty w sosie z grillowanych papryk z harrisą były dość bezbarwne. Sos – stanowczo mało pikantny. Tylko cena była ostra – 29 zł za skromną porcję. Ale i tak nie dorównała cenie ostryg zapiekanych w muszlach z szampanem, szalotką i cytryną, z których każda kosztowała 11 zł (pół tuzina – 66 zł).
Zupa z paskami wołowiny charakteryzowała się twardym mięsem. Choć przyznać trzeba, że miała wspaniały aromat i smak.
Główne dania są w wielkim wyborze – mogą być z kuchni marokańskiej bądź fusion, lub po prostu europejskie, z okolic Morza Śródziemnego.
Berberyjski kuskus z nowozelandzką jagnięciną był wspaniały. Kasza nierozgotowana (co w naszym kraju nie takie częste), sypka, fantastyczne warzywa i bardzo, ale to bardzo delikatna jagnięcina, która wręcz rozpływała się w ustach. Kością w gardle miał stanąć dopiero rachunek. Kuskus kosztował ponad 50 zł. Polędwica wołowa z grilla glazurowana guajawą w sosie sojowym – jeszcze więcej: 63 zł za porcję wielkości ćwiartki farmerskiego steku.
Bardzo dobre i godne polecenia są desery. Sorbety i granity po 21 zł lub mus z mascarpone z szafranem w sosie z gorzkiej czekolady za 25 zł. Na suflet – podobno najlepszy w Warszawie – trzeba czekać pół godziny (w tym przypadku to naprawdę niezbędne), więc zrezygnowaliśmy. A i tak lunch trwał grubo ponad 120 minut, co jak na zupełnie niezatłoczony lokal jest rekordem.
Niekłamaną zaletą Kom jest piwniczka, która proponuje 220 gatunków szampanów i win przy cenach zaczynających się w całkiem rozsądnych granicach. Górne – co przy markowych winach ze znanych winnic jest normalne – sięgają szczytów Himalajów.
Problemy z miłymi skądinąd i troskliwymi kelnerkami są tu nagminne. I jest to drugi powód, dla którego nie będziemy stałymi gośćmi lokalu pani Katarzyny. Pierwszym jest nasze wrodzone skąpstwo.