Kilo cukru, trzy litry wody, pięć deka drożdży, zwykłych, jak do chleba. Tak robił dziadek, potem ojciec, a po nich Krzysztof (imię zmienione) z małej wsi w powiecie ropczycko-sędziszowskim na Podkarpaciu. Zacier trzyma w ciasnej kotłowni własnego domu. Dwie duże beczki przykryte derkami, „żeby im było cieplej”, sąsiadują z opałem. Ściany osmolone, w piecu huczy ogień. – Zacier śmierdzi, jasna rzecz – uśmiecha się, odkręcając jedną. Na wierzchu pływa biały kożuch, w nozdrza wbija się ostry zapach.