Od kilku tygodni Polska jest na szóstym miejscu na świecie w bezwzględnej liczbie covidowych śmierci za tak wielkimi i ludnymi krajami, jak Brazylia, USA, Meksyk, Włochy i Rosja (dane opracowane przez naukowców z Uniwersytetu Oksfordzkiego prowadzących portal Our World in Data). Nawet gdy liczba zakażeń malała w styczniu i lutym, zgonów mieliśmy po kilkaset dziennie.
Przodujemy też w liczbie tzw. nadmiarowych zgonów. Czyli takich, które zgodnie ze statystyką nie powinny się wydarzyć. W zeszłym roku było ich 90 tys. A w pierwszych 12 tygodniach tego roku zmarło 125 812 Polaków, o 21 062 więcej, niż przeciętnie umierało od stycznia do marca w poprzednich czterech latach przed pandemią. I jest to jeden z najwyższych współczynników w Europie. Liczba nadmiarowych zgonów odzwierciedla prawdziwą skalę pandemii: uwzględnia także ofiary niewydolności systemu ochrony zdrowia, tych, którzy nie doczekali się na karetkę, nie dostali do szpitala zapełnionego chorymi na koronawirusa, nie było dla nich respiratora albo tlenu w małym szpitalu, i tych, którym nie wystarczyła teleporada.
Walka chorego z respiratorem
Chorzy na covid umierają najczęściej na oddziałach intensywnej terapii. Ale są różne OIT. – Warunki jak w lazarecie – mówi Grzegorz Siwek, rezydent anestezjologii ze Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie, który zgodził się wziąć kilka dyżurów w karetce transportowej przewożącej pacjentów covidowych do innego szpitala. I zobaczył oddziały zakaźne w szpitalach powiatowych. – Chorzy podpięci są do respiratorów transportowych, które mogą tylko pogorszyć ich stan. Zaintubowani, ale przytomni, więc walczący z respiratorem. Jeden chory był tylko na leku zwiotczającym. Taka walka chorego z respiratorem powoduje kolejne szkody w płucach.