Wędkarze to armia licząca 1 mln osób – tylko Polski Związek Wędkarski zrzesza 630 tys. członków. Statystyczny wędkarz ma sprzęt za 5946 zł i rocznie wydaje na hobby 1745 zł. Dawniej liczyło się dla niego to, co wyląduje na patelni, w occie czy wędzarni. Dziś 80 proc. najbardziej ceni odpoczynek nad wodą, 45 proc. walory sportowe, tylko 10 proc. konsumpcyjne (wskazywano więcej niż jedną odpowiedź). Równamy więc do społeczeństw wysoko rozwiniętych – im bogatsze, tym częściej wędkarstwo służy pasji i środowisku, a rzadziej wyżywieniu. Nie zmienia się tylko jedno: absolutnie każdy wędkarz zapewnia, że nad wodą koi nerwy. Choć życie dowodzi, że coraz częściej może tam jednak dostać zawału.
Wędkarze toczą nieustanne boje z „cywilami”. Szlag ich trafia, gdy płoszą ryby. Nad wodą trzeba więc siedzieć cicho i najlepiej być w moro.
Nie daj boże tknąć zamoczony kij – gdy w gdańskiej śluzie w Przegalinie żeglarze zahaczyli o wędki, wędkarze obrzucili ich kamieniami. Kiedy nad Zalewem Kraśnickim na Lubelszczyźnie rywalizowali w spławiku, anektowali samochodami ścieżkę rowerową. Dla dobra rowerzystów, jak tłumaczyli, bo wędki mogłyby się wbić w szprychy.
Konflikt nadnoteckiego PZW z ośrodkiem rekreacji w Pile wybuchł po wygrodzeniu kąpieliska na jeziorze Płotki. Ratownicy znajdowali na plaży „haczyki pułapki”, zaś wędkarze w biały dzień wpływali na kąpielisko łodziami.
W Zgorzelcu wytoczyli ciężkie działa, bo nowa ścieżka turystyczna wydłużyła im dojście nad Nysę. „Wędkarz dźwiga dwie wędki, podbierak, skrzynkę z asortymentem, krzesełko, prowiant, zanęty. Proszę sobie wyobrazić stres każdego z nas, kiedy musi pozostawić swój pojazd kilkadziesiąt, a czasami i sto metrów dalej!” – skarżyli się mediom.