Pandemiczne zmartwychwstanie
Pandemiczne zmartwychwstanie. Jakoś nie widać masowego PTSD
Covid, przedcovidowy, pocovidowy. Koronawirus. Koronasceptycy. Pandemia. Kwarantanna. Izolacja. Lockdown. Ograniczenia, restrykcje. Wielochorobowość, skąpoobjawowość, grupa ryzyka. Wyszczepienie, mRNA. Respirator (afera respiratorowa), maseczka (afera maseczkowa). Pulsoksymetr. Wymaz. Nosogardziel...
Gąbczastość i giętkość potocznej polszczyzny jest jednym z tych zadziwiających zjawisk psychospołecznych, które od stycznia 2020 r. naznaczały naszą rzeczywistość. Słowa zapożyczone z angielszczyzny – szybko oswojone z polską gramatyką (np. lockdown), i te, które nabrały nowej jednoznaczności (np. kwarantanna), stemplowały wydarzenia kolejnych tygodni i miesięcy. Falami przybierającą koronakatastrofę dość pochopnie – zdaniem ekspertów – odwołał z końcem marca polski rząd. Dziś wydaje się nieprawdopodobne, że wszystkie te słupki zachorowań i zgonów, obrazy podszpitalnych kolejek karetkowych bodaj większość z nas śledziła dzień po dniu, niekiedy z napięciem, ze strachem i mglistym przeświadczeniem, że po zarazie nic już nie będzie takie samo.
Baliśmy się. Kilkanaście procent, owszem, wypierało ten strach zaprzeczeniem: żadnego koronawirusa nie ma, to mistyfikacja żarłocznych firm farmaceutycznych (zadziałała jedna z fundamentalnych strategii psychologicznych w obliczu zagrożenia). Odsetek podatnych na teorie spiskowe jest w każdym społeczeństwie mniej więcej stały, ale także niepodatnym wyobraźnia podpowiadała zgoła mistyczne teorie: że oto biologia uwzięła się na zbyt liczny gatunek Homo sapiens, postanowiła go radykalnie zredukować, zwłaszcza o jednostki najsłabsze, stare i schorowane. Nie brakowało modeli matematycznych wróżących demograficzną hekatombę, gdy wróg przerzuci siły na najmłodszych.
Publicystyczny animusz ponosił (niekiedy i nasz tygodnik): wróżono zagładę licznych gałęzi gospodarki, od lotnictwa poczynając, po gigantyczny sektor turystyczny.