W tym roku akademickim do diecezjalnych seminariów duchownych w Bydgoszczy, Drohiczynie, Elblągu i Łowiczu nie zgłosił się nikt. Ełk, Siedlce, Toruń, Włocławek i Zamość – Lubaczów miały po jednym lub dwóch kandydatów. Najwięcej chętnych było w Tarnowie i Poznaniu – po 14. Równie systematycznie spadają powołania zakonne. W 2021 r. do furt aż 19 zakonów nie zapukał ani jeden kandydat. W Warszawie u jezuitów w tym roku wyświęcony będzie tylko jeden kandydat, i to z misji rosyjskiej. Polacy się wykruszyli.
Gdy porównać te liczby np. z 2012 r., widać, jak potężne jest to tąpnięcie. Wówczas do seminariów diecezjalnych i zakonnych przyjęto 828 chętnych. W 2019 było ich 498, w 2020 – 441, a w 2021 r. już tylko 356. To spadek o 20 proc. rok do roku. Już nawet biskupi przestali udawać, że nie ma mowy o kryzysie powołań. Niektórzy twierdzą, że to wręcz krach. – Jeszcze kilka lat temu ktoś, kto głośno mówił o kryzysie powołań, dostawał od hierarchów reprymendę. Dziś tego się już po prostu nie da ukryć – mówi ks. prof. Andrzej Kobyliński.
Niedawno w kościołach archidiecezji warmińskiej został odczytany list rektora olsztyńskiego seminarium Hosianum ks. Huberta Tryka, że w tym roku „nie odbędzie się najważniejsza chwila w życiu całego seminarium, czyli święcenia kapłańskie”. Z kilku kandydatów, którzy zgłosili się sześć lat temu, nie pozostał ani jeden. Ostatnio podobna sytuacja miała miejsce w 1950 r. Już wiadomo, że za rok nie będzie święceń w Łowiczu. A może też w innych seminariach, które mają po jednym czy dwóch kleryków na roku i nie ma gwarancji, że dotrwają oni do końca.
Przyczyna poza Kościołem
„Wydaje się, że następujący w ostatnich latach spadek powołań kapłańskich to nie jest przejaw Bożego skąpstwa, ale przejaw »kryzysu powołanych«, którzy z różnych przyczyn nie odpowiadają na Boże wezwanie.