Bogumiła Kołodziej jest emerytką i sołtyską Nowielina (woj. zachodniopomorskie) trzecią kadencję. Czego jak czego, ale tego się w życiu nie spodziewała. – Człowiek ma już swoje lata, nigdy nie dostał mandatu, nie był na policji, a teraz przesłuchują go jak łotra. Marną pociechą jest fakt, że nie tkwi w nieszczęściu sama. – Chyba pół wsi dostało wezwania! – gorączkuje się sklepowa. W pobliskich Pstrowicach wezwań było tyle, że aż pani z poczty dopytywała, co też wieś przeskrobała. Parafianie czują się Bogu ducha winni, oczekują interwencji od kurii, ale według niej ksiądz jako obywatel RP może wszczynać spory prawne, z kim chce.
Strajk parafialny
Bunt zaczął się w pogodną niedzielę maja zeszłego roku, gdy tuż przed mszą wierni zastąpili proboszczowi Edwardowi Masnemu wejście do kościoła. „Księdzu za posługę już dziękujemy” – oświadczył Wiesław Niekorek i z miejsca wyrósł na lidera, jako że inni odkrzyknęli: „Dziękujemy! Dziękujemy!”. Gdy proboszcz próbował ich nawrócić, że nie godzi się blokować świątyni, ktoś rzucił: „Jaki pasterz, takie owieczki”, tłum gruchnął śmiechem i mszy nie było. Wierni nagrali to na komórki, wrzucili do internetu i ochrzcili strajkiem parafialnym. Wkrótce ogarnął też Mielęcin i Pstrowice.
Z różnym skutkiem: w Mielęcinie drogę do kościoła utorował księdzu wezwany przez niego patrol policji. Przy okazji doszło do zwarcia przeciwników księdza i tych, którzy „mimo wszystko” chcieli uczestniczyć we mszy; niektórych policja spisała. Do Pstrowic nie dojechała. Ksiądz odbił się więc od bramy (wieś założyła łańcuch i kłódkę), później od bocznej furty (wieś pobiegła przyblokować), a gdy ruszył manewrem okrążającym od strony pola (nie ma tu muru), dała do zrozumienia, żeby się jednak prędziutko oddalił.