Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Dom czarownic

NORWEGIA: Muzeum spalonych czarownic

Płonące krzesło w kwadratowym budynku z czarnego szkła symbolizuje wszystkie stosy, jakie zapłonęły w tych okolicach Norwegii. Płonące krzesło w kwadratowym budynku z czarnego szkła symbolizuje wszystkie stosy, jakie zapłonęły w tych okolicach Norwegii. Ilona Wiśniewska / Polityka
W Polsce budujemy historyczne supermuzea. W Norwegii też to robią, tylko z trochę innym nastawieniem – za kołem podbiegunowym stanęła niedawno budowla upamiętniająca łowy na czarownice.
Budynek, w którym znajduje się płonące krzesło.Ilona Wiśniewska/Polityka Budynek, w którym znajduje się płonące krzesło.
Kokon – 125-metrowa konstrukcja na drewnianym stelażu ma 91 małych okienek.Ilona Wiśniewska/Polityka Kokon – 125-metrowa konstrukcja na drewnianym stelażu ma 91 małych okienek.
Wewnątrz kokonu, w czarnym korytarzu z drewnianą podłogą, znajduje się 91 historii osądzonych ofiar.Ilona Wiśniewska/Polityka Wewnątrz kokonu, w czarnym korytarzu z drewnianą podłogą, znajduje się 91 historii osądzonych ofiar.

To takie uczucie, jakby samemu być sądzonym w procesie – norweska królowa Sonja nie kryje łez podczas otwarcia miejsca pamięci poświęconego ofiarom polowań na czarownice w północnej Norwegii. Długi biały płaszcz, beret w kolorze krwawnika i okulary przeciwsłoneczne. Słońce świeci mocno, ale tutaj, za kołem podbiegunowym, całe ciepło wywiewane jest przez silny wiatr idący prosto od Morza Barentsa. Płaszcz powiewa na nim jak flaga pokoju. W Vardř, ostatnim norweskim przyczółku na wschodzie, w XVII w., na fali paniki, w serii szybkich procesów postawiono przed sądem i torturowano w sumie 135 osób, z czego na stosie spalono 77 kobiet i 14 mężczyzn. Największe wybuchy paniki przypadły na lata 1620–21, 1652–53 i 1662–63. Większość procesów odbywała się w twierdzy Vardřhus, najbardziej wysuniętej na północ budowli obronnej na świecie. Na wzgórzu, niedaleko kościoła. Ku uciesze i przestrodze gawiedzi.

Ofiary czarnej magii

Protokoły z procesów znajdują się dzisiaj w Regionalnym Archiwum Miejskim w Tromsř. Czytamy w nich, co działo się z podejrzaną osobą od momentu pojmania do wyroku. Dokumenty te są unikatowe, ze względu na niespotykaną szczegółowość opisu. Oto Karen Morgensdatter z Vadsř. Zeznała bez tortur, że po wypiciu piwa mogła latać i poleciała na szczyt góry ze zwierzętami, gdzie tańczyła wraz z innymi kobietami. Sissel Pedersdatter z Vardř. Oskarżona o to, że podając rękę synowi Gunnel Jetmundsdatter spowodowała, że poczuł się, jakby po jego sercu przebiegł pies – po czym wnet umarł.

Maren Dass z Vardř. Zeznała, że przybierając postać czarnej łabędzicy, rzuciła klątwę na łódź swojego sąsiada, powodując jej zatonięcie i śmierć załogi. Quiwe Baarsen przyznał się do tego, że zdjął z prawej nogi but z reniferzego futra, po czym zanurzył nogę w wodzie krzycząc „wiatr od lądu!”, przyczyniając się tym samym do zatopienia łodzi swojego sąsiada. Nils Rastesen spłonął, bo uczył kamienie mówić.

Synnřve Olsdatter. Mężatka z Vardř. Stanęła przed sądem 5 stycznia 1653 r. Oskarżona o praktykowanie czarnej magii. Zeznała po torturach:

– że nauczyła się czarów od kucharki pracującej w Vardřhus,

– że dostała swoją moc w kromce chleba z masłem,

– że pierwszą próbę wykonała na owcy, która opętana szybko padła,

– że bóg, któremu obiecała służyć, miał na imię Dominicus,

– że ten mógł ją zmieniać w kaczkę,

– że rzuciła urok na statek Andersa Hessa,

– że zrobiła to dlatego, bo jego służąca sprzedała jej pieprz po zawyżonej cenie.

Kto wie, czy rzeczywiście chodziło o jakiś pieprz. Jedno oskarżenie ciągnęło za sobą kolejne. Żona skazanego na śmierć szukała zemsty na służce sąsiada, który zadenuncjował jej męża. I tak kilkadziesiąt historii o tym, jak po torturach, wrzucaniu do wody ze związanymi kończynami i innych próbach charakteru wolało się już paktować z diabłem niż z boskimi wysłannikami tu na ziemi.

Wiele z zamordowanych osób w tym czasie przeprowadzało się do Finnmarku z południa, bo Vardř żyło z połowu ryb, a póki były ryby, głód nie groził. Większość pochodziła jednak z północy, z oddzielonych od siebie skalistymi górami i wiecznie niespokojnym morzem maleńkich osad, których w XVII w. nie łączyły żadne drogi, a jedynie szlak morski, niebezpieczny dla małych drewnianych łódek.

To właśnie o zatapianie tychże przy użyciu mocy piekielnych sąsiedzi posądzali siebie nawzajem, zazdrosne żony – służebne dziewki, a Norwegowie – Saamów. Tych ostatnich od zawsze postrzegano jako stworzenia z pogranicza gatunków, niewiele różniące się od hodowanych przez nich reniferów (w „Błogosławieństwie ziemi” Knut Hamsun pisze, że przed człowiekiem przepastne tereny odwiedzały tylko zwierzęta, a dopiero później ścieżkę zwęszył ten i ów Lapończyk). Dlatego też byli oni najłatwiejszym obiektem nienawiści.

 

 

Zejście do piekła

Lapońskie czarownice funkcjonowały gdzieś w ogólnej świadomości. Pojawiają się w II Księdze „Raju utraconego” Miltona i na płótnie Fuseliego „Nocna wiedźma odwiedzająca lapońskie czarownice”. Północ budziła lęk.

Co ciekawe, strachu nie wzbudzały jednak saamskie kobiety, lecz mężczyźni. Na 77 straconych kobiet tylko sześć reprezentowało ród Saami, natomiast tylko jeden mężczyzna wśród 14 spalonych był Norwegiem. Ten, kto umiał zmienić bieg wiatru i odgonić ryby od brzegu, musiał skończyć na stosie. Saamowie umieli (niektórzy wierzą, że robią to do dziś) rzucać klątwy.

Liv Helene Wallumsen, profesor historii z Uniwersytetu w Tromsř i zarazem badaczka polowań na czarownice, zwraca uwagę, że w XVII w. populacja Finnmarku nie przekraczała 3 tys. osób, co stanowiło 0,8 proc. całej ludności Norwegii. Mimo to 16 proc. wszystkich procesów o czary miało miejsce właśnie tutaj i tutaj też wykonano aż 31 proc. wszystkich wyroków śmierci w tym kraju. Na dalekiej północy zima jest długa i ciemna, przerywana niewytłumaczalnym wówczas jeszcze i nierzadko przerażającym tańcem zorzy polarnej. I to pewnie nie pozostawało bez znaczenia przy szukaniu potencjalnej świty Wolanda, czyhającej na cnotę dziewic i płodność trzody chlewnej, czy też zdolnych do zamiany Bogu ducha winnego wieśniaka w trytona.

W dodatku na obrzeżach Vardř, utożsamianego z mityczną Ultima Thule, według podań znajdowało się zejście do piekła. Na dość płaskim, w porównaniu z resztą Norwegii, półwyspie Varanger nawet niewielkiemu wzniesieniu można było przypisać jakieś specjalne znaczenie. I już w 1564 r. pewien pastor luterański obliczył, że w zwykły dzień z czeluści u podnóża góry Domen (sięgającej nie więcej niż 125 m n.p.m.) wychodziły 2 665 866 746 664 małe diabły – czytamy w otwierającym zbiór „Znikająca Europa” opowiadaniu norweskiego dziennikarza Vetle Lid Larssena. Ów bezimienny pastor jednak nie opisał samej czeluści, przez co godzinami można snuć się między ostrymi kamieniami, o które rozbija się morze, w poszukiwaniu obiecanego przejścia na drugą stronę, a jedyne żywe istoty w tej okolicy, skubiąc trawę, wymownie milczą.

To tutaj według linii oskarżenia kobiety spółkowały z diabłem. To tutaj dostawały swoją niszczycielską moc w zamian za chwilę rozkoszy z piekła rodem, a Saamowie wystukiwali na swoich tradycyjnych bębnach rytmy grozy zmieszanej z namiętnością.

Przeciąg w mauzoleum

To nie jest chlubna karta w dziejach Norwegii – kraju szczycącego się największą wolnością obywatelską i poszanowaniem praw człowieka. Dlatego królowa Sonja przyjechała do Vardř, żeby otworzyć Steilneset – miejsce pamięci, zaprojektowane przez parę światowej sławy artystów: architekta Petera Zumthora i rzeźbiarkę Louise Bourgeois.

Pomysł zrodził się w 2006 r. w ramach większego projektu artystycznych instalacji na Narodowej Trasie Turystycznej, która biegnie z południa na północ i ma prezentować przejezdnym bezkompromisową sztukę tworzoną z ogromnym rozmachem, zwłaszcza w wiejskich i turystycznie mniej atrakcyjnych regionach Norwegii. Żeby umilić podróż i może zwiększyć dochody z turystyki. Steilneset jest jednym z 12 takich miejsc. Per Ritzler, asystent kierownika projektu tej trasy, zapewnia: – To jest miejsce pamięci, ale również łącznik z teraźniejszością, przypomnienie o współczesnej niesprawiedliwości, o piętnowaniu odmienności obecnym w dzisiejszym świecie.

Budowa zajęła pięć lat, wzbudzała kontrowersje, była wstrzymywana z powodu braku środków, potem wznawiana i w końcu, pochłonąwszy około 20 mln koron (ok. 11 mln zł), doczekała się na królową.

Petera Zumthora, architekta znanego z minimalistycznych projektów (m.in. muzeum w Kolonii, kaplica polna braci Klaus w Wachendorfie, Dom Sztuki w Bregenz), najbardziej interesuje emocjonalna przestrzeń. „Mogę tworzyć atmosferę i to jest moja pasja. A im jestem starszy, tym lepiej mi to wychodzi” – mówił w wywiadzie dla norweskiego tygodnika „D2” ten krzepki 69-latek. Steilneset to jest właśnie projekt przesiąknięty emocjami i te emocje wyzwalający. Stoi obnażony na skraju miasta, na wzniesieniu, na którym nie rosną już żadne drzewa. Wystawiony na porywisty wiatr, wodę i siarczysty mróz, które zwłaszcza zimą tworzą tutaj jedność pod postacią marznącej, niekończącej się burzy.

Ta 125-metrowa konstrukcja na drewnianym stelażu z jasnego, bardzo grubego płótna ma 91 małych okienek na różnych wysokościach. W każdym pali się żarówka. W Norwegii, gdzie zima jest długa, tradycyjnie wiesza się małe światła w oknach, żeby dać znać, że się jest w domu. Wewnątrz, w czarnym korytarzu z drewnianą podłogą, znajdziemy 91 historii spisanych białymi literami: jak dana osoba się nazywała, skąd pochodziła, o co ją oskarżono, do czego się przyznała i jaką karę śmierci zastosowano. Biało na czarnym. Bez patosu.

Zumthor, oceniając projekt, przyznaje, że dał czarownicom z Vardř nowe życie. Odtąd mieszkają w kokonie, który jak wieloryb bez ogona wypluwa odwiedzającego i zostawia go ociekającego potem oraz bezradnością, z niewiarą w istnienie jakiegokolwiek boga.

Do kokonu można wejść z dwóch stron. Wieje chłodem od niedomkniętych drzwi. Przeciąg. Niby nie ma wiatru, a jednak coś uporczywie szumi. Na zaproponowaną przez Zumthora romantyczną wizję ożywiania zbłąkanych dusz Louise Bourgeois odpowiedziała ogniem. Artystka przerabiająca w swej twórczości motyw traumy i cierpienia nie pozostawia już żadnej nadziei. Tym, co słyszy się najpierw, jest właśnie ogień. Oto w kwadratowym budynku z czarnego szkła, w kręgu otoczonym wielkimi owalnymi lustrami, stoi palące się krzesło. Lustra zniekształcają stojącego pod nimi i zwielokrotniają płomienie. Wiatr wdzierający się przez szpary w czarnych szybach szarpie tymi płomieniami na wszystkie strony. Zdmuchuje je i zapala. Cicho i głośno zarazem.

Bourgeois (zmarła, nie doczekawszy ukończenia projektu, w wieku 99 lat w 2010 r.) wykorzystywała podobne lustra w swoich innych projektach (np. w spektakularnym „I Do, I Undo, I Redo” w londyńskiej Tate Modern). Tutaj wiecznie palące się krzesło ma powodować to nieprzyjemne uczucie w dole pleców, ten niepokój połączony z drętwieniem kolan. Zumthor przykrył je czarnym szkłem, w którym odbija się morze, nieodległy kościół i fragment miasta, nad którym góruje twierdza Vardřhus.

Nie dalej jak tydzień temu ktoś zabił kota widelcem, zwłoki znaleziono w jednym z opuszczonych domów. Podobno w mieście panuje niewytłumaczalna nienawiść do kotów – donosi na trzeciej stronie dziennik „Nordlys”…

Polityka 44.2012 (2881) z dnia 29.10.2012; Ludzie i Style; s. 87
Oryginalny tytuł tekstu: "Dom czarownic"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi - nowy Pomocnik Historyczny POLITYKI

24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny POLITYKI „Dzieje polskiej wsi”.

(red.)
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną