To takie uczucie, jakby samemu być sądzonym w procesie – norweska królowa Sonja nie kryje łez podczas otwarcia miejsca pamięci poświęconego ofiarom polowań na czarownice w północnej Norwegii. Długi biały płaszcz, beret w kolorze krwawnika i okulary przeciwsłoneczne. Słońce świeci mocno, ale tutaj, za kołem podbiegunowym, całe ciepło wywiewane jest przez silny wiatr idący prosto od Morza Barentsa. Płaszcz powiewa na nim jak flaga pokoju. W Vardř, ostatnim norweskim przyczółku na wschodzie, w XVII w., na fali paniki, w serii szybkich procesów postawiono przed sądem i torturowano w sumie 135 osób, z czego na stosie spalono 77 kobiet i 14 mężczyzn. Największe wybuchy paniki przypadły na lata 1620–21, 1652–53 i 1662–63. Większość procesów odbywała się w twierdzy Vardřhus, najbardziej wysuniętej na północ budowli obronnej na świecie. Na wzgórzu, niedaleko kościoła. Ku uciesze i przestrodze gawiedzi.
Ofiary czarnej magii
Protokoły z procesów znajdują się dzisiaj w Regionalnym Archiwum Miejskim w Tromsř. Czytamy w nich, co działo się z podejrzaną osobą od momentu pojmania do wyroku. Dokumenty te są unikatowe, ze względu na niespotykaną szczegółowość opisu. Oto Karen Morgensdatter z Vadsř. Zeznała bez tortur, że po wypiciu piwa mogła latać i poleciała na szczyt góry ze zwierzętami, gdzie tańczyła wraz z innymi kobietami. Sissel Pedersdatter z Vardř. Oskarżona o to, że podając rękę synowi Gunnel Jetmundsdatter spowodowała, że poczuł się, jakby po jego sercu przebiegł pies – po czym wnet umarł.
Maren Dass z Vardř. Zeznała, że przybierając postać czarnej łabędzicy, rzuciła klątwę na łódź swojego sąsiada, powodując jej zatonięcie i śmierć załogi.