Zgodnie z przewidywaniami w niedzielnej drugiej turze (i w całych wyborach) zwyciężyli socjaldemokraci, którzy wspólnie z dwiema partiami populistycznymi spróbują stworzyć nowy rząd. Premierem będzie szef Partii Socjaldemokratycznej Algirdas Butkevičius, a wśród jego ministrów znajdzie się Wiktor Uspaskich, skompromitowany lider koalicyjnej Partii Pracy, rosyjski biznesmen z zarzutami prokuratorskimi na koncie, który nie ma nic przeciwko zbliżeniu z Rosją. W oczach przeciwników uchodzi on wręcz za polityka sterowanego z Moskwy. Ale Litwinom to nie przeszkadza. Zagłosowali przede wszystkim przeciw obniżaniu się poziomu życia, bezrobociu i znacznym oszczędnościom forsowanym przez dotychczasowy rząd konserwatystów.
Właśnie na fali niezadowolenia z antykryzysowej polityki gabinetu Andriusa Kubiliusa niezły wynik zanotowała partia mniejszości polskiej. W pierwszej turze sprzed dwóch tygodni Akcja Wyborcza Polaków na Litwie pierwszy raz w historii przekroczyła próg wyborczy i zdobyła 6 mandatów. Teraz, w głosowaniu w okręgach jednomandatowych zyskała dwa kolejne. Przed wyborami liderzy Akcji mieli nadzieję, że wejdą do rządu i poprawią los ponad 200 tys. litewskich Polaków mieszkających głównie na Wileńszczyźnie. Jednak na razie koalicja ma wystarczającą większość w 141-osobowym parlamencie, więc może obyć się bez czwartego ugrupowania. Tym bardziej, że zdolność koalicyjna AWPL spadła po pierwszej turze, gdy Akcja dołączyła do krytyki metod wyborczych Partii Pracy.
Członkowie ugrupowania Uspaskicha stali się czarnymi charakterami wyborów. Państwowa komisja wyborcza unieważniła nawet głosowanie w jednym z okręgów, gdzie kandydat Partii Pracy próbował zwycięstwo najzwyczajniej kupić.