Świat

Wenecja wśród kaktusów

Złotem skuszeni

materiały prasowe
Meksykańską wioskę Chipilo założyli w XIX w. włoscy osadnicy, którzy uwierzyli w opowieści o eldorado. Ich potomkowie wciąż posługują się starym dialektem, którego nikt inny nie rozumie.

Hugo Colombo, jak przystało na śpiewaka operowego, mówi donośnym, wymodulowanym głosem. Słowa wypowiada z typowo włoską, wznosząco-opadającą intonacją. W ogródku restauracyjnym w centrum Chipilo właśnie zamówił rum, nie wstając nawet z krzesła, zamawia też od razu kawę w pizzerii naprzeciwko. W tej scence nie ma niczego niezwykłego. Dziwem jest natomiast samo Chipilo: leży bowiem 15 km od miasta Puebla, w samym sercu Meksyku.

Hugo mówi w chipileno. Nie jest to język włoski ani wenecki, tylko jeden z wariantów tego ostatniego, oddalony od źródeł w czasie i przestrzeni. Miejscowi z dumą opowiadają, że amerykańska badaczka Carolyn MacKay ułożyła czterojęzyczny słownik meksykańsko-wenecko-włosko-chipileno, przydatny tylko dla nich – 3,5 tysiąca mieszkańców Chipilo.

Powrót do źródeł

Język wenecki pojawił się w Meksyku w 1882 r. wraz z grupą imigrantów przybyłych z Segusino, miejscowości leżącej koło Wenecji. Były to czasy Giuseppe Garibaldiego i romantycznych dążeń do zjednoczenia narodu włoskiego. Gdy ci wieśniacy opuszczali swoje domy, każda gmina i każda dolina zachowywała jeszcze odrębność językową, zaznaczoną wówczas dużo wyraźniej niż we współczesnych Włoszech. To właśnie stanowi o wartości chipileno: ten wenecki dialekt przetrwał w Meksyku do naszych czasów w nienaruszonym stanie, z zachowaniem wszelkich niuansów. – To najczystsza forma tego języka, bo nieskażona przez zunifikowany język włoski – zapewnia Hugo.

Pełna wersja artykułu dostępna w 48 numerze "Forum".

Reklama