Cztery pokoje z tarasem i widokiem na morze można kupić już za pół miliona dolarów, ale są i oferty za milion, a nawet więcej. Chociaż większość domów na Kubie nadaje się do generalnego remontu lub już popadło w ruinę, to wille w Hawanie kosztują dziś więcej niż w Miami. Przez pół wieku handel nieruchomościami na wyspie był zabroniony, kto chciał zdobyć nowe mieszkanie, musiał się uciekać do skomplikowanych sztuczek, z fikcyjnymi małżeństwami i błyskawicznymi rozwodami włącznie. Ale w listopadzie zeszłego roku, w ramach polityki liberalizacji, Raúl Castro zniósł wcześniejsze ograniczenia, a rynek eksplodował: ogłoszenia zalewają Internet i telewizję Hola Habana, a na eleganckim bulwarze Paseo del Prado codziennie zbiera się mały tłumek z ręcznie malowanymi reklamami własnych domów.
Rezydencje w najbardziej pożądanych dzielnicach osiągają już kosmiczne jak na ten kraj ceny, bo na okazje polują emigranci z diaspory na Florydzie, za których formalnego zakupu dokonują mieszkające na wyspie „słupy”. Nad wszystkim czuwają correctores, całkowicie nielegalni agenci nieruchomości, ale władza przymyka na nich oko, bo ściągają do kraju tak bardzo upragnione przez rząd dewizy.