Świat

Trujące ogrody Dhaki

Tani luksus

materiały prasowe
Zachodnie elegantki, szpanujące torebkami z azjatyckich skór, nie zdają sobie sprawy z tego, w jakich warunkach działa tutejszy przemysł garbarski. Sporo tracą.

Smród uderza z daleka: przyprawiająca o wymioty mieszanka zgniłych jaj, zepsutego mięsa i ostry fetor amoniaku. Pośród riksz bosi mężczyźni pchają wózki wyładowane sinymi skórami. Otwartymi rynsztokami płyną niebieskawe ścieki pełne zwierzęcej sierści, fragmentów skóry i odpadków. Inne chemiczne odpady, oleiście czarnej barwy, przenosi się wąskimi, zatłoczonymi uliczkami w otwartych blaszankach, na drągach przewieszonych przez ramię.

Krewetki z Zatoki

Tak wygląda Hazaribag – dzielnica stolicy Bangladeszu, Dhaki. Nazwa oznacza „tysiąc ogrodów”, ale darmo szukać tu kwiatów. To najbardziej zatruta część Dhaki, która sama jest jednym z najbardziej zanieczyszczonych miast na świecie. Przemysł zabija wolno, ale skutecznie. Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) 90 proc. pracowników garbarni w Hazaribagh umrze przed 50 rokiem życia. Połowa z nich – jakieś osiem tysięcy – już cierpi na choroby układu oddechowego. Wielu robotników to dzieci.

Tysiące mieszkańców Bangladeszu jest narażonych na zatrucie milionami litrów płynnych odpadów, które nieoczyszczone płyną rynsztokami z dzielnicy garbarni przez gęsto zamieszkane części miasta i wpadają do głównej rzeki Dhaki. Chrom, ołów, związki fluoro-organiczne i inne toksyny, które przedostają się do wody w ilościach znacznie przekraczających dopuszczalne dawki, zatruwają wodę w studniach Hazaribag. Chemikalia spływają w dół Burigangi, na pola ryżowe i docierają do Zatoki Bengalskiej, gdzie w basenach hoduje się krewetki na eksport. Według raportu Human Rights Watch (HRW) fabryki nie zagospodarowują odpadów, wypłacają niskie pensje, a rząd Bangladeszu nie podejmuje interwencji mimo licznych obietnic.

Reklama