Daaku ma 23 lata i mieszka w Bamako, stolicy Mali. Prowadzi sklepik w Kalaban Koura, dość odległej od centrum dzielnicy. Kocha Mali. – Jak nasi grają w piłkę, to wrzeszczę przed telewizorem – śmieje się. Razem z nim wrzeszczy ze dwudziestu chłopaków, co nie tylko słychać, ale i widać, bo telewizor stoi niemal pośrodku ulicy. Oni też kochają Mali.
Na piętrze kamienicy, w której mieści się sklepik Daaku, żyje kilkunastoosobowa rodzina Kweme. Ojciec jest handlarzem, ma dwa sklepy w Kayes, w sąsiednim Senegalu, dużo podróżuje po Afryce. Nie identyfikuje się ani z Mali, ani z Senegalem. – Jestem Fulani – mówi. Fulani to duże plemię w zachodniej Afryce, żyją w kilku krajach. Przynależność do ludu Fulani ma dla familii Kweme duże znaczenie, a przynależność państwowa – żadnego.
Allaye, który nazywa siebie biznesmenem, mieszka w Dżenne, mieście z gliny, jak wszystkie w Sahelu, 600 km na północny wschód od Bamako. – Pochodzę z Dżenne, kocham to miasto, ono jest moją ojczyzną, Mali mało mnie obchodzi – stwierdza kategorycznie.
Dla Mammy Mali to wróg. Mamma jest Tuaregiem, koczownikiem z Sahary, swój dom ma teraz w oazie na północ od Timbuktu, ale w każdej chwili może przenieść się gdzie indziej. Jego ojczyzną jest Sahara, a wśród jej piasków granice są fikcją. Mamma od lat wędruje po pustyni, przekraczając te fikcyjne granice. W życiu nie miał paszportu ani innego dokumentu tożsamości. Po co mu one, skoro na Saharze jest u siebie?
Ojczyzna, czyli plemię
Kara Maote, urzędnik w ministerstwie spraw wewnętrznych w Bamako, wyjaśnia komplikacje związane z przynależnością państwową: – Nasze państwa to wciąż twory bardzo młode, mają zaledwie kilkadziesiąt lat.