Chińska blogosfera żyje sprawą siedmiu dzieci reżysera Zhanga Yimou, wytropionych przez oficjalny organ partii „Renmin Ribao” („Dziennik Ludowy”). Trójki z aktualną żoną, aktorką Chen Ting, dwójki z poprzednią i jeszcze dwóch pochodzących z innych związków. Zhang to jeden z najbardziej wpływowych reżyserów światowego kina: trzy nominacje do Oscara, dwukrotnie wygrana Wenecja, raz Cannes i raz Berlin. U siebie miał pod górkę, bo ojciec był oficerem u Czang Kaj-szeka. Aby kupić pierwszą kamerę, oddawał krew – opowiadał niedawno POLITYCE (8). Wiele jego słynnych za granicą filmów zatrzymywała chińska cenzura. „Zawieście czerwone latarnie” i „Żyć!” są do tej pory na indeksie. To on jest autorem „Domu latających sztyletów” i „Cesarzowej”, reżyserował też porażające gigantyzmem i urodą plastyczną widowiska otwarcia i zamknięcia pekińskich igrzysk olimpijskich, co miało być ceną za pogodzenie się z systemem.
Ale internautów dziś to nie bierze, nie daje też satysfakcji, że reżyserowi grozi w sumie niewyobrażalna kara: w przeliczeniu – 80 mln zł. Bo nakaz posiadania tylko jednego dziecka, wprowadzony w latach 70. i surowo egzekwowany, to chyba najboleśniejsza zadra tkwiąca w chińskim społeczeństwie. W miarę upływu lat praktyczne zasady nieco łagodzono: na wsi można było mieć drugie dziecko, kiedy jako pierwsza urodziła się dziewczynka, żonie z jednym dzieckiem przysługiwało prawo do drugiego w nowym związku, o przydział na drugie mogli się też starać miejscy jedynacy (ale to w sumie nie więcej niż jedna trzecia rodzin). No i wyjątki od reguły przysługiwały możnym i bogatym. Według kąśliwych komentarzy przypadek Zhanga należy do tej właśnie kategorii.
Słychać, że nowe kierownictwo Xi Jinpinga ma znieść ten niesławny zakaz, pewnie etapami (choć na razie jest oficjalne dementi). Głównie z powodów pragmatycznych: chińskie społeczeństwo się starzeje i demograficzne słupki rysują się bardzo źle. A wdzięczność obywateli i sympatia do władz, w obliczu wielu napięć społecznych, byłaby pilnie potrzebnym bonusem.