W Polsce rozgorzała dyskusja o Pierwszej Damie, jej roli, obowiązkach i braku wynagrodzenia za wykonywaną pracę. Podobna debata od miesięcy toczy się za Oceanem. Niedawno na jednym ze spotkań Barack Obama tłumaczył, że w Białym Domu równość płac nie istnieje, bo on dostaje pensję, a Michelle nie. Podobnie jak w Polsce, żony amerykańskich prezydentów na czas trwania prezydentury zawieszają swoje życie zawodowe – na rzecz wspierania mężów i towarzyszenia im w obowiązkach państwowych.
Michelle Obama, która skończyła socjologię w Princeton, a potem zrobiła doktorat z prawa na Harvardzie i pracowała w wielkiej kancelarii prawnej w Chicago, gdzie przez pewien czas była nawet przełożoną Baracka Obamy, jako Pierwsza Dama swoje ambicje zawodowe musiała odłożyć na półkę. Bierze udział w imprezach, odczytach i kolacjach, założyła też przydomowy ogródek warzywny, a potem napisała o nim książkę. I przede wszystkim promuje zdrowy styl życia, walczy z otyłością Amerykanów, kręci np. klip, na którym pokazuje, jak sama ćwiczy. Wszystko to pro publico bono. Spece od wizerunku zachęcają prezydenta Obamę, żeby wystąpił do Kongresu o pensję dla żony i dla każdej kolejnej Pierwszej Damy. Byłby to wyraźny sygnał, że równa płaca jest ważną zasadą także w Pierwszym Domu.