Po niemal ćwierć wieku odsiadki na warunkowe zwolnienie wychodzi najbardziej znany polski morderca. Janusz Waluś, góral z Podhala, który tuż przed stanem wojennym wyemigrował do Republiki Południowej Afryki, gdzie związał się ze skrajną prawicą. W 1993 r. z zimną krwią zastrzelił Chrisa Haniego, przywódcę tamtejszych komunistów i drugiego najpopularniejszego w kraju czarnoskórego polityka po Nelsonie Mandeli (którego, jak się okazało podczas śledztwa, też planował zamordować). Waluś oraz inspirujący go były członek parlamentu chcieli wywołać w ten sposób wojnę rasową i powstrzymać zniesienie apartheidu. Doszło do zamieszek, ale ostatecznie szok przyśpieszył organizację pierwszych demokratycznych wyborów już rok po zbrodni.
Waluś został skazany na karę śmierci zamienioną na dożywocie. Konsekwentnie odmawiano mu warunkowego zwolnienia, ale w zeszłym tygodniu wypuszczenie go niespodziewanie nakazała sędzia z Pretorii. Z decyzją nie chce się pogodzić rodzina zamordowanego polityka, bo Polak nigdy nie wyraził skruchy. Paradoksalnie, udało mu się znowu wywołać rasowe napięcia, bo czarni aktywiści wytykają teraz głośno, że sędzia decydująca w jego sprawie jest biała. Zapominają przy tym, że przed laty ujęto Polaka dzięki pomocy białej Afrykanerki, za co w telewizyjnym przemówieniu podziękował jej Nelson Mandela.