Kolejny wielki strajk sparaliżował Grecję.
W ostatni weekend Grecja stanęła, nie funkcjonował transport publiczny ani promy między kontynentem a wyspami, media nie nadawały wiadomości, a lekarze odeszli od łóżek pacjentów. Na ulicę wyszli też dentyści, urzędnicy miejscy i śmieciarze. I od początku roku był to już czwarty tak duży strajk. Wszystko przez cięcia i oszczędności, które wymusza rząd, naciskany z kolei przez Brukselę. Teraz poszło właśnie o przegłosowany w parlamencie kolejny pakiet reform, zakładający podwyższenie podatku VAT od prądu i wody, cięcia wynagrodzeń w budżetówce oraz obniżenie emerytur, które zresztą redukowano już 11-krotnie. Cały ten pakiet, według rządu, ma przynieść ponad 5 mld euro oszczędności.
Żeby dostać trzecią transzę pożyczki, rząd musi pokazać Brukseli, że Grecja nie tylko prosi o pomoc, ale też sama zaciska pasa. Koalicja rządowa ma jednak 153 posłów w 300-osobowym parlamencie, więc przy tak małej przewadze coraz trudniej jest jej przegłosowywać reformy. Na zmiany czeka jeszcze wiele sektorów gospodarki. A Grecja na unijnej kroplówce jest już siódmy rok, i końca tej operacji nie widać. Teraz jeszcze okazało się, że MFW żąda 3,6 mld euro dodatkowych oszczędności, które miałyby być czymś w rodzaju bufora finansowego zabezpieczającego wierzycieli w przypadku kłopotów finansowych Grecji. Jednak dla ledwo dyszącego kraju taka propozycja to niemal gwóźdź do trumny. Jeśli dodać do tego kryzys imigracyjny i tysiące uciekinierów z Syrii, którzy po zamknięciu szlaku bałkańskiego utknęli na greckich wyspach i w przygranicznych miejscowościach, mamy problem, który za chwilę może kolejny raz zachwiać Unią.