Wreszcie weekendy jak w Europie?
Nie zatrzymamy już tego pociągu – tak wicepremier Silvan Shalom skomentował własny projekt ustanowienia w izraelskim kalendarzu wolnych od pracy niedziel. Do tej pory całkowicie wolne były soboty, w piątek Izraelczycy kończą pracę o różnej porze, działają szkoły, banki czy urzędy pocztowe, ale im bliżej zachodu słońca, czyli pory szabasu, tym wszystko szybciej pustoszeje. A wszelka aktywność, z komunikacją włącznie, zamiera całkowicie, gdy zajdzie słońce. Teraz do tak zorganizowanego piątku doszedłby regularny europejski weekend, z wolną sobotą i niedzielą, dotychczas normalnym dniem pracy. Aby zrekompensować ubytek, od poniedziałku do czwartku pracowałoby się o pół godziny dłużej, powstał też pomysł, aby przestawić czas, tak by słońce zachodziło o godzinę później (co w piątek dałoby dodatkową godzinę pracy). Kilka instytucji musiałoby jednak przejść gruntowne zmiany, choćby szkoły: nauka trwałaby dużo dłużej, trzeba by wprowadzić przerwę obiadową. Za to kobiety opiekujące się domem mogłyby się stać aktywniejsze zawodowo. Główny argument zwolenników zmian: 90 proc. zagranicznych partnerów Izraela pracuje w piątek, a nie pracuje w niedzielę, co zasadniczo utrudnia współpracę. Pionierem zmian ma być telawiwska giełda TASE, która od przyszłego roku ma pracować w piątek zamiast niedzieli. Długi weekend ma rozkręcić rynek czasu wolnego, turystyki, gastronomii. Mniej podoba się to kręgom ortodoksów, bo ich zdaniem może stanowić cichy zamach na świętość szabasu. Z kolei pracodawcy obawiają się, że w praktyce powstanie czterodniowy tydzień pracy, co nie wróży dobrze gospodarce.