Sylvie Goulard tuż po majowej nominacji zadebiutowała na spotkaniu unijnych ministrów, którzy dyskutowali o współpracy wojskowej z NATO oraz o tworzeniu wspólnych oddziałów bojowych. 53-latka, centrystka z doświadczeniem pracy w strukturach unijnych, nie jest ministrem obrony, lecz sił zbrojnych Francji. Nazwę resortu zmieniono teraz dla podkreślenia nowych zadań, a te przewidują rozwój francuskiej armii oraz większe zaangażowanie w Europie. Goulard piastuje jedno z najważniejszych stanowisk we francuskim rządzie, którego połowę stanowią kobiety. Ale tylko ona otrzymała „siłową” tekę.
Kobiety, choć od dekad sprawują funkcje ministerialne w wielu krajach, zwykle dostają pod opiekę tzw. resorty miękkie: pracy, edukacji, rodziny, sportu czy kultury. Temu utrwalonemu stereotypowi odpowiada aktualny skład polskiego rządu, mimo że szefuje mu kobieta. Tym samym wyraźnie odstajemy od nowej tendencji. Bo w Europie panuje teraz moda na defensorki: w pięciu kluczowych krajach Unii polityką bezpieczeństwa i obronności rządzą kobiety. Co więcej, męski bastion znalazł się w rękach entuzjastek pogłębiania integracji, ich współpracę koordynuje także kobieta – Federica Mogherini, szefowa unijnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. A moment jest niezwykły.
Interwencje zbrojne Rosji na Ukrainie i w Syrii postawiły Europę przed widmem wojny. Donald Trump co prawda deklaruje poparcie dla NATO, ale też żąda większego udziału finansowego Europy w Sojuszu. Żaden z pięciu dużych krajów, których obrona znalazła się pod zarządem kobiet, nie spełnia wyznaczonego przez NATO pułapu wydatków na armie, wynoszącego 2 proc. PKB. Z kolei wyjście Wielkiej Brytanii i jej armii ze struktur unijnych oznacza osłabienie potencjału wojskowego Europy, ale niesie również szansę na dalszą integrację obronną, już bez blokujących takie inicjatywy Brytyjczyków.