Jeszcze się nie zdarzyło, aby dwa kraje NATO tak okładały się sankcjami. 1 sierpnia Amerykanie ogłosili zakaz wjazdu do kraju dla dwóch tureckich ministrów – sprawiedliwości i spraw wewnętrznych. To reakcja na proces amerykańskiego pastora, który rozpoczął się w Ankarze. 50-letni Andrew Brunson jest oskarżony o szpiegostwo i wspieranie grupy terrorystycznej, grozi mu 35 lat więzienia. Turecki rząd podejrzewa, że Brunson wspierał tzw. ruch Gülena, religijno-społeczną organizację, którą prezydent Recep Tayyip Erdoğan oskarża o zorganizowanie nieudanego zamachu wojskowego w 2016 r. Waszyngton twierdzi, że nie ma na to żadnych dowodów, i żąda uwolnienia pastora, który wcześniej przez 23 lata pełnił posługę w Izmirze.
Interesy Turcji i USA, najbliższych sojuszników w czasie zimnej wojny, rozchodzą się już od kilku lat. Ankara jest oburzona wsparciem, jakiego Amerykanie udzielają Kurdom w północnym Iraku, a teraz w Syrii. Waszyngton z kolei obawia się zbliżenia Turków z Moskwą – Ankara chce kupić od Rosjan system obrony rakietowej. I dlatego Amerykanie wstrzymują sprzedaż Turcji nowoczesnych samolotów F-35. Brunson miał być ponoć dla Erdoğana kartą przetargową – chciał go wymienić na wspomnianego Gülena, który od lat mieszka w Pensylwanii. Najwyraźniej nie spodziewał się tak ostrej reakcji Amerykanów, która wynika nie tylko ze wspomnianych sporów geopolitycznych, ale również z faktu, że w obronie pastora stanęli potężni w USA ewangelikanie, ze swoim politycznym patronem, wiceprezydentem Mikiem Pence’em na czele.