Wiadomo, która partia wygrała niedzielne wybory parlamentarne w Szwecji, ale kto przez następne 4 lata będzie rządził krajem, dziś trudno jeszcze powiedzieć.
O fotel premiera na kolejną kadencję ubiega się obecny szef rządu, socjaldemokrata Stefan Löfven. Jego partia odnotowała najgorszy wynik w historii (28,4 proc.), chociaż nadal będzie największym ugrupowaniem w Riksdagu. Konkuruje z nim uważany za przywódcę opozycji konserwatysta Ulf Kristersson, ale i jego partia zadołowała w wyborach (19,8 proc.). Natomiast nacjonalistyczna i antyimigracyjna partia Szwedzkich Demokratów, która ma na koncie największy postęp (do 17,6 proc.), jest z góry wykluczana przez resztę ugrupowań. Rokowania rządowe będą zapewne długie, a ich wynik trudny do przewidzenia.
Uchodźcy i związane z nimi problemy zniknęły w końcówce kampanii wyborczej. Na czoło wysunęły się, tak przynajmniej wynika z sondaży, sprawy dnia codziennego. Wyborcy ukarali rządzące partie, socjaldemokratów i zielonych, za dziury w państwie dobrobytu, jakim ciągle jest Szwecja. Narzekano na długie kolejki do lekarzy, niezadowalającą opiekę socjalną, brak nauczycieli i związany z tym spadek jakości nauczania, spadek poczucia bezpieczeństwa, deficyt mieszkań i wzrost kosztów.
Szwecja przyjęła najwięcej w Europie uchodźców, licząc na głowę mieszkańca, ale stać ją było na to i uchodźcy są potrzebni, bo brakuje rąk do pracy. Sytuacja finansowa państwa jest tak dobra, że rząd spłacał stare długi i Szwecja jest dzisiaj najmniej zadłużonym krajem w Europie. Paradoksalnie to właśnie liberalno-konserwatywna opozycja krytykowała rząd za, jej zdaniem, nadmierny pośpiech w spłacaniu. Z polskiej perspektywy wydaje się, że socjaldemokraci szwedzcy popełnili ten sam błąd co Platforma Obywatelska, zakładając, że wraz ze wzrostem gospodarczym problemy socjalne rozwiążą się same.