Zamiast dostaw samolotów z USA i ich wspólnej budowy wraz z innymi krajami NATO Turcja wolała rosyjskie rakiety przeciwlotnicze S-400. W rezultacie po raz pierwszy we współczesnej historii ważny sojusznik został karnie wyrzucony z wielonarodowego programu zbrojeniowego, kluczowego dla całego Zachodu. Nic nie przyniosła osobista rozmowa prezydentów USA Donalda Trumpa i Turcji Recepa Tayyipa Erdoğana na niedawnym szczycie G20 w Osace. Turcy nie dostaną samolotów F-35, ich piloci szkolący się w bazie w USA muszą wyjechać, a przemysł zostanie odcięty od zamówień do marca przyszłego roku. Decyzja jest drastyczna, ale i policzek wymierzony przez Erdoğana Trumpowi musiał zaboleć.
Podłączenie nowoczesnego rosyjskiego systemu obrony powietrznej stwarza zagrożenie nie tylko dla tajnych parametrów F-35, to ryzyko dla całego NATO. Amerykanie twierdzą, że gdy rosyjskie radary zostaną wpięte w turecki system obrony powietrznej, będą mogły zbierać z niego najbardziej wrażliwe dane. To oznacza, że na infiltrację będzie narażony cały NATINADS – sojuszniczy system obrony powietrznej, mający chronić NATO przed Rosją. Czy wyrzutnie S-400 to koń trojański podstawiony NATO przez Putina? Na to pytanie musi odpowiedzieć sam sojusz, który w ostateczności może izolować turecki system obrony powietrznej – a de facto cały kraj, bo zaufanie do działań Ankary drastycznie spadnie, nie tylko w lotnictwie. Może się okazać, że odrzucenie F-35 i wybór rosyjskich rakiet to krok ku wyjściu Turcji z NATO.