„Organizacja kryminalna porównywalna do mafii, która działała poprzez strach”. To cytat z ujawnionego właśnie raportu hiszpańskiej policji. Opis nie dotyczy jednak grupy wytatuowanych bandziorów z bronią w rękach, tylko rodziny Pujol, której nestor Jordi przez ćwierć wieku rządził Katalonią.
Śledczy zarzucają mu oraz niektórym z jego siedmiorga dzieci, że pobierali łapówki w postaci nielegalnych prowizji i faktur za nigdy niewyświadczone usługi consultingowe oraz że byli zamieszani w pranie pieniędzy na wielką skalę. Od 1990 r. rodzina miała w ten sposób nielegalnie zarobić 290 mln euro. Co najmniej, bo policja wciąż sprawdza, czy Pujolowie nie ukrywają pieniędzy m.in. w sąsiadującej z Katalonią Andorze, która jeszcze do niedawna była rajem podatkowym.
Zakończenie tego śledztwa, prawdopodobnie jeszcze we wrześniu, przypadnie na wyjątkowy moment. Wiele wskazuje bowiem na to, że również we wrześniu zapadną wyroki w procesie organizatorów katalońskiego referendum niepodległościowego z 2017 r. A to wszystko wydarzy się jeszcze w cieniu święta upamiętniającego ostateczną kapitulację Barcelony przed wojskami hiszpańskimi oraz – znów, być może – kampanią przed czwartymi wyborami w ciągu czterech lat.
Z więzienia na premiera
Jordiemu Pujolowi, urodzonemu w 1930 r., cała młodość upłynęła w cieniu dyktatury Francisco Franco, który tępił wszelkie przejawy regionalizmu, w tym języki. Przyszły premier regionu na własną rękę uczył się więc mowy ojczystej, w której napisał krytyczną wobec generała piosenkę – grupa jego młodych kolegów w 1960 r. wykorzystała wizytę wojskowego w Barcelonie i odśpiewała mu ją publicznie, za co wszyscy trafili przed trybunał wojskowy. Pujol jako autor tekstu dostał siedem lat więzienia, choć wypuszczono go po dwóch i pół.