W spokojniejszych czasach polityka wschodnia to jakby hobby dla grupy amatorów. Co kilka lat na wschód od Bugu mają jednak miejsce wydarzenia, które stają się sprawdzianem przywództwa rządzących w Polsce. Przypominają nam, że na Wschodzie ukryta jest odpowiedź na pytanie o bezpieczeństwo i przyszłość Polski. Oraz że możliwość działania tam jest ściśle powiązana z naszą pozycją na Zachodzie.
Dla Lecha Wałęsy wyzwaniem w polityce wschodniej było wyprowadzenie wojsk rosyjskich. Dla Aleksandra Kwaśniewskiego – pomarańczowa rewolucja na Ukrainie. Lech Kaczyński musiał się zmierzyć z rosyjską interwencją w Gruzji w 2008 r. Dla Donalda Tuska sprawdzianem na Wschodzie był ukraiński Euromajdan. Dla Mateusza Morawieckiego jest nim sytuacja na Białorusi.
Charakterystyczna była zmiana postawy premiera w ciągu ostatnich tygodni. Początkowo polityka wewnętrzna oraz spory z Komisją Europejską utrudniły Morawieckiemu nakłanianie europejskich partnerów do działania w sprawie Białorusi. Wniosek o zwołanie Rady Europejskiej, złożony przez premiera zaraz po wyborach, jak donosiła Katarzyna Szymańska-Borginon, potraktowano na brukselskich korytarzach jako próbę zamazywania złego wrażenia, jakie robiła niedawna kampania wyborcza w Polsce.
Białoruś? Mało kto na Zachodzie widział powód, by w takiej sprawie przerywać wakacje, skoro przykładowo w 2008 r. nie przerwano ich nawet po interwencji Rosji w Gruzji. To determinacja samych Białorusinów spowodowała jednak, że unijni politycy musieli zareagować. W tych okolicznościach źle brzmiały przechwałki członków naszego rządu, że to my skrzyknęliśmy wszystkich w Unii.
Po kilku dniach do szefa rządu dotarło najwyraźniej, że na Białorusi zanosi się na poważniejszy kryzys, którego stawką może być nawet ostateczne wchłonięcie tego kraju przez Rosję.