To Zuma ogłosił wiadomość o śmierci Nelsona Mandeli 5 grudnia 2013 r. Gdy w czasie uroczystości pogrzebowych został wygwizdany przez tłum, portal Al Jazeera napisał, że „gwizdy dla Jacoba Zumy to sukces Mandeli. Południowa Afryka to otwarta demokracja, gdzie ludzie oczekują lepszego rządu”. Dla wielu południowych Afrykanów Zuma symbolizował najgorsze cechy narodu.
Pod koniec czerwca Sąd Konstytucyjny, najwyższy organ sądownictwa w RPA, skazał Jacoba Zumę na karę 15 miesięcy więzienia. Nie za przestępstwa, jakich się dopuścił (jeszcze nie). Ale za to, że nie stawił się przed komisją śledczą, aby zeznawać w sprawie setek oskarżeń o korupcję w czasie jego długiej prezydentury (2009–18).
Zuma nie pojawił się jednak w wyznaczonym dniu w więzieniu. Jednocześnie wezwał swoich zwolenników, których wciąż ma niemało, do protestów w jego obronie. Gdy 7 lipca policja w końcu go aresztowała, na ulicach zawrzało. Z czasem demonstracje przerodziły się w sprzeciw wobec marności państwa, problemów gospodarczych – każdy mógł tu dopisać swój powód. Zaczął się szaber, ograbiono tysiące sklepów. W zeszłym tygodniu rząd zapowiedział, że do tłumienia protestów wyśle 25 tys. żołnierzy. Gdy zamykaliśmy ten numer POLITYKI, było już co najmniej 117 ofiar śmiertelnych i ponad 2 tys. aresztowanych.
A Zuma przez swoich adwokatów mówi, że to dopiero początek.
Moc oskarżeń
Miał być politycznie niezatapialny. Jego drugie imię w języku Zulu brzmi Gedleyihlekisa, co znaczy „ten, który się uśmiecha, gdy cię krzywdzi”. W okresie apartheidu jako szef wywiadu Afrykańskiego Kongresu Narodowego Zuma nauczył się uciszać przeciwników, do awansów promował lojalną miernotę. Zdolności gry hakami służyły mu w batalii o najwyższe stanowisko w niepodległej RPA.