Żadna dziedzina życia społecznego Hongkongu nie uniknie zaostrzonej kontroli politycznej partii komunistycznej. Taki sygnał płynie z aresztowania 90-letniego kardynała Josepha Zena, ikony obrony praw człowieka w chińskim kręgu cywilizacyjnym. Duchownemu grozi kara dożywotniego pozbawienia wolności, oskarżany jest na podstawie represyjnych przepisów o bezpieczeństwie narodowym, będących kagańcem na resztówkę hongkońskiej wolności, także religijnej. Ich niedawne wprowadzenie wynika z obaw, że półautonomiczny Hongkong mógłby obywatelskością zarazić kontynentalną część ChRL. Razem z kardynałem zatrzymano – i szybko zwolniono za kaucją – opozycyjną deputowaną do parlamentu, piosenkarkę i wykładowcę akademickiego. Cała czwórka była powiernikami zasilanego darowiznami funduszu, z którego opłacano pomoc prawną i medyczną dla uczestników wielkich protestów w obronie demokracji w metropolii w 2019 r.
Uderzenie w kardynała nieprzypadkowo zbiegło się z wyłonieniem w niby-wyborach nowego szefa miejskiej administracji. John Lee był policjantem, odpowiadał za wprowadzenie przepisów o bezpieczeństwie, a od 1 lipca będzie w praktyce namiestnikiem Pekinu w dawnej brytyjskiej kolonii, która do 2047 r. powinna funkcjonować zgodnie z zasadą „jeden kraj, dwa systemy”, łączącego autokratyzm, demokrację, rządy prawa, w tym niezawisłość sądów. Chińska partia komunistyczna, zrażona buntem miasta, woli je stłamsić. Niebawem będzie za to odpowiedzialny Lee, zresztą sam katolik. Deklaruje przywiązanie do nauk odebranych w jezuickiej szkole, ale twierdzi też, że w tym przypadku prawo świeckie stoi wyżej.
Nękanie kardynała nie pomoże w kontaktach Chin Ludowych z Watykanem, który nadal – jako jedyny w Europie – uznaje za państwo chińskie Tajwan, a nie kraj zarządzany przez partię komunistyczną.