Takiej okazji jeszcze nie było: od 1 czerwca wprowadzono w Niemczech specjalny bilet miesięczny, który za 9 euro upoważnia do korzystania z całego miejskiego, lokalnego i regionalnego transportu oraz wszystkich połączeń kolejowych (poza szybkimi pociągami intercity i eurocity), a także niektórych promowych i zagranicznych. Ten eksperyment, szeroko tu dyskutowany i przewidziany na początek na trzy miesiące, ma zachęcić Niemców, aby zostawili w domu samochody. Minister transportu Volker Wissing zapowiedział, że to „ogólnokrajowa mobilizacja na rzecz klimatu”, ma też – w obliczu wojny w Ukrainie – aspekt międzynarodowy, związany z odzwyczajaniem się od rosyjskiej ropy. I ważny wymiar socjalny: to znacząca ulga dla domowego budżetu: zwykły miesięczny w Berlinie kosztuje normalnie sześć razy tyle, co teraz przepustka na cały kraj.
Nic dziwnego, że odbiór był masowy: zanim ruszyła akcja, już sprzedano 7 mln biletów. Ale pierwsze doświadczenia pokazują, że rację chyba mieli sceptycy, którzy przewidywali, że ludzie będą jeździć więcej, a nie mniej. W efekcie zapchają się koleje, a przecież nie przybędzie połączeń ani nie poprawi się punktualność Deutsche Bahn (w kwietniu co trzeci pociąg dalekobieżny nie przyjechał na czas), nie przybędzie tras autobusowych. I wcale lub niewiele zmniejszy się ruch samochodowy. Tym bardziej że na samochodziarzy też czekał zachęcający bonus: wobec gwałtownego wzrostu cen na stacjach paliw obciążenie fiskalne litra benzyny zmniejszono o 35 centów.