Młotkowy
Egipt: kto na prezydenta? Sisi rządzi siłą i znów chce wygrać. A moment jest delikatny
Abd al-Fattah as-Sisi dopiero na początku października ogłosił, że wystartuje w wyborach prezydenckich. Zaraz po tym, jak tysiące Egipcjan zostało zwiezionych do komisji wyborczych i zmuszonych do podpisania listów poparcia dla prezydenta, bo dobrowolnie szło to powoli. „Już kiedyś odpowiedziałem na wezwanie Egipcjan, dziś znów na nie odpowiadam” – powiedział wtedy Sisi, wpisując się w znaną również w Egipcie polityczną pozę niechętnego ratownika narodu.
W wyborach, które odbędą się 10–12 grudnia, Sisi nie ma z kim przegrać. Początkowo start zapowiadało aż czterech konkurentów, ale liczył się w zasadzie tylko Ahmed al-Tantaui, były poseł i postać dość popularna wśród egipskiej klasy średniej. Tantaui zyskał poparcie wielu ważnych polityków egipskiej lewicy, ale też dyskretną akceptację ze strony islamskiego Bractwa Muzułmańskiego. Zastraszany i inwigilowany ostatecznie jednak zrezygnował i na placu boju zostali sami figuranci.
Jaki będzie wynik? W Egipcie od lat nie przeprowadzano wiarygodnych sondaży, ale realna popularność Sisiego – jak twierdzi egipski politolog Tarek Osman – jest „mocno umiarkowana”, co oczywiście nie będzie miało żadnego przełożenia na oficjalne rezultaty. Te są najmniejszym z obecnych problemów 68-letniego prezydenta. Egipt jest w samym środku największego od lat kryzysu gospodarczego, równie niebezpieczny dla egipskiego prezydenta będzie rozwój wydarzeń w sąsiedniej Strefie Gazy. Ale być może największym zagrożeniem jest sypiąca się „nadbudowa” państwa, którym rządzi. Państwa, które przez dekady było liderem świata arabskiego, a dziś jest jego „hańbą”, jak to określił nieżyjący już egipski pisarz i noblista Nadżib Mahfuz.
W tym wszystkim nie pomagają „umiarkowane” zdolności komunikacyjne prezydenta, byłego generała.