Zaminowane Bałkany
Zaminowane Bałkany. Wszystkie te pokłócone kraje chcą do UE. Skutki mogą być opłakane
Jedną z większych zalet udziału w europejskiej integracji jest możliwość wyzwolenia się z przeszłości. Dla Francji i Niemiec był to argument bodaj najważniejszy: wspólne członkostwo w jej kolejnych strukturach pozwoliło zamknąć rachunki półtora wieku krwawych wojen i skupić się na budowie wspólnej, pokojowej już przyszłości.
Magia ta działała także i później. Jednym z czynników, jakie na początku lat 90. zapobiegły temu, by węgiersko-rumuński konflikt o Siedmiogród przeszedł z fazy politycznej w ostrą, była świadomość, że zamknęłoby to obu państwom drogę do Unii Europejskiej. Konflikt ten wprawdzie nadal nie wygasł, lecz możliwość spowodowanej nim wojny wychodzi nawet poza granice political fiction.
W ogóle zaś wielkie poszerzenie UE z 2004 r. odbyło się, patrząc na historyczne zaszłości, wyjątkowo bezkonfliktowo. Zapewne dlatego, że jedyne państwo, jakie mogłoby wnosić wobec kandydatów na nowych członków znaczące historyczne zastrzeżenia – Niemcy – z powodów oczywistych byłoby ostatnim, które zamierzałoby to uczynić.
Co prawda także między samymi nowymi członkami były liczne niezałatwione kwestie historyczne, ale żadna nie była kalibru Siedmiogrodu. Zaś zachowanie Budapesztu i Bukaresztu dawało nadzieję na ukształtowanie się nowej normy: państwa członkowskie nie będą groziły nowym kandydatom wetem w związku z niezałatwionymi, zwłaszcza historycznymi, kwestiami dwustronnymi. Bo interes Unii jest ważniejszy.
Wcześniej Europa nie miała się czym pochwalić. Zaczęło się od Grecji, która w 1992 r. zawetowała uznanie nowo niepodległej Macedonii przez państwa ówczesnej Wspólnoty Europejskiej. Ateny uważały, że nazwa nowego państwa oznacza roszczenie terytorialne do greckiej prowincji Macedonia. W tle była krwawa grecka wojna domowa po drugiej wojnie światowej, w której tamtejsi Macedończycy wsparli pokonanych w końcu greckich komunistów.