Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Strona główna

Dwa programy

Co proponuje „Solidarność”, a co PZPR?

Polityka
Kampania wyborcza jest próbą dla słów. Słowa układają się w programy, które mają przyciągnąć wyborców, pozyskać ich przychylność i głosy.

Wybory wprawdzie nie są aktem czysto intelektualnym, w którym słowo przymierza się do słowa, programy są w dużej mierze aktem emocjonalnym, reakcją na sytuację zastaną. Nie można też bagatelizować odruchów stadnych, decyzji grupowych itd., w których rozstrzyga nie tyle myśl programowa, co nastrój i historyczne „prądy wznoszące”. Są wyborcy, dla których najważniejszy jest obraz kampanii, sceneria poszczególnych odsłon, wygląd i gra aktorów, a nie słowa, jakie wygłaszają. I są tacy, którzy w polityce widzą zorganizowane działanie podporządkowane wyraźnym założeniom programowym. Dziś, gdy przychodzi nam rzeczywiście wybierać spośród różnych kandydatów i ugrupowań, warto porównać programy, zanim ruszy teatr wyborczy, nim na scenę wejdą główni aktorzy, zabiegając o nasze głosy.

Ograniczamy się w niniejszym tekście do porównania dwóch programów: „Solidarności” i PZPR w postaci referatu programowego na II Konferencję delegatów tej partii oraz deklaracji wyborczej uchwalonej przez tę konferencję. Spróbujmy znaleźć zbieżności i różnice, zarówno w słowach, jak i nastrojach.

O ile słowa Komitetu Obywatelskiego, który formułował program wyborczy „Solidarności”, adresowane są przede wszystkim do wyborców, którzy mają niedługo pójść do urn, o tyle słowa Biura Politycznego KC PZPR zwracają się nie tylko do „swoich” wyborców, ale także do niezdecydowanych i przeciwników politycznych.

Dwie postawy

Te dwie odmienne postawy są zrozumiałe. Komitet Obywatelski „Solidarności” sam stawia sobie pytanie: dlaczego uczestniczymy w tych wyborach i co to nam da? I odpowiedzi, jakie formułuje, są ogólną, ideową wykładnią programu wyborczego. Są też kolejną próbą uzasadnienia całej polityki współudziału w ustaleniach „okrągłego stołu”: „chcemy ten system zmieniać, dokonując tego na drodze ewolucyjnych przemian, wykorzystując także metody parlamentarne”, a „celem jest suwerenność narodu i niepodległość kraju, naprawa Rzeczypospolitej”.

Komitet Obywatelski poprzestaje tu na stwierdzeniach ogólnych, krótko też kwituje cały proces porozumienia się z obozem rządzącym: „Otwarcie możliwości ograniczonego udziału w parlamencie nie jest łaską ze strony władz, lecz oddaniem narodowi części tego, co mu się należy. Nastąpiło to po wielu latach zmagań...”. Więcej miejsca poświęca się objaśnieniu, jak ważne i wymierne korzyści polityczne może osiągnąć społeczeństwo polskie, gdy zagłosuje jak należy: „Senat będzie mógł oddalić każdą ustawę, którą uzna za szkodliwą. Dla jej prawomocnego uchwalenia Sejm będzie wtedy potrzebował większości 2/3, czyli 66,6 proc. Nie znajdzie takiej większości, gdy 35 proc. posłów wystąpi ze sprzeciwem. A taki jest właśnie procent miejsc, które możemy zdobyć”. To ta część programu wyborczego zapewne skłoniła premiera Rakowskiego do kąśliwej uwagi, o „zbiorowym liberum veto”, to znaczy o koncentrowaniu się na oponowaniu, blokadzie inicjatyw rządowych. I rzeczywiście, teoretycznie w przyszłym dwuizbowym parlamencie jest możliwy taki układ, w którym opozycja będzie paraliżować działania rządu, ale przecież nie musi.

Dokumentem „Solidarności” rządzą przede wszystkim reguły walki wyborczej. Wiele w tym programie zapewnień o przejściowym charakterze przyjętych przez obie strony ustaleń: „Obecny układ wyborczy zawarliśmy jednorazowo. Następne wybory do Sejmu i Senatu muszą być w pełni demokratyczne, bez żadnych ograniczeń czy przywilejów”. Kilkanaście pozostałych stron wypełnionych jest żądaniami, postulatami, protestami i obietnicami ułożonymi w trzy grupy tematyczne: prawa obywatelskie, gospodarka, warunki życia społeczeństwa – a w nich podgrupy. Na koniec stwierdzenie, że tego dokumentu nie należy czytać jako programu obietnic, bo „jest to kierunek działania”.

Komitet Obywatelski używa słów prostych, łatwo docierających do ludzi. Nie komplikuje obrazu rzeczywistości, lecz go upraszcza. Nie dyskutuje z nikim po swojej stronie – choć przecież są w „Solidarności” znaczące grupy i osobistości polityczne bądź w ogóle negujące ideę konkurencyjnej, a nie konfrontacyjnej walki z władzą, bądź uchylające się – z różnych, wyraźnie zarysowanych powodów – od czynnego udziału w wyborach. W „Programie wyborczym” przeciwnikiem jest tylko i wyłącznie owe 65 proc. zarezerwowane dla koalicji rządowej. Ale w końcu jeśli ktoś zdecydował się przystąpić do wyborów na takich, a nie innych warunkach, to walczy z tym, kto mu przy urnach może odebrać głosy. Dla „Solidarności” przeciwnik jest znany i wyraźny. Wiele mu można zabrać.

Nie należy czytać programu Komitetu Wyborczego inaczej, niż on został nazwany – jako program właśnie wyborczy. Źle by się stało, gdyby naprawdę miał wyznaczać dalekosiężny „kierunek działania „Solidarności”. I to nie dlatego, że chęci i postulaty w swej masie są niesłuszne, ale dlatego, że nie wiadomo jak je realizować, jak rozkładać koszty reform. Program niewiele proponuje, nie wskazuje konkretnych dróg i metod (poza powtórzeniem żądania wprowadzenia oszczędności w wydatkach wojskowych i resortu spraw wewnętrznych). Myślenie jest jak gdyby takie: jeśli demokracja będzie się poszerzać i wpływy sił społecznych będą rosły, to gospodarka sama przez się będzie zmieniać się na lepsze, a ludziom będzie się żyło lepiej. Trudno jednak przyjąć za dobrą monetę wiarę w automatyzm podobnego procesu. Wiemy, że nie można w Polsce uzdrowić gospodarki bez demokracji, poprawić ekonomiki bez poszerzenia wolności i swobód obywatelskich. To warunek podstawowy, bez którego nie da się ruszyć do przodu. Ale też trzeba powiedzieć, że już niedługo będziemy musieli odnajdywać się między rynkiem a sprawiedliwością społeczną, między samorządem a zarządzaniem, między wsią a miastem, również... między elektoratem wyborczym a rachunkiem ekonomicznym. I że z naszą gospodarką i z naszym społeczeństwem trzeba będzie przejść do następnych, całkowicie już wolnych wyborów – dzień po dniu, tydzień po tygodniu. A długa to droga.

Świadectwa nowego

Słowa Komitetu Obywatelskiego „Solidarności” wchodzą do publicznego języka polityki. Mimo że przecież znane i nienowe są jednak czymś nowym. Nie ma sensu spierać się, kto od kogo co wziął: opozycja od władzy, władza od opozycji. Te same słowa w różnych ustach znaczą coś innego. Słowa „Solidarności” przyjmowane i odczytywane na nowo współtworzą inną niż przed kilku laty rzeczywistość społeczną i polityczną, oddziaływają na język obozu rządzącego, wchodzą do wielu głów. Podobnie zresztą jak i słowa wypowiadane na plenach i konferencjach PZPR, chcąc nie chcąc, wchodzą do języka „Solidarności”; ta osmoza jest nieuchronnym zjawiskiem demokracji parlamentarnej.

W opublikowanym przed II Konferencją PZPR referacie Biura Politycznego można odnaleźć niespotykane wcześniej słowa i sformułowania. Oczywiście są i te dokumentujące ciągłość władzy, jej historyczny rodowód i obiektywne realia. Właściwie tylko od chęci i woli czytającego referat zależy, czy zobaczy w nim przede wszystkim (lub wręcz tylko) kontynuację, czy jednak zwiastuny zasadniczego przełomu w doktrynie i zachowaniach. Bo jest jedno i drugie. Ale świadectwa nowego są wyraźne. Należy je dostrzec i docenić. A więc przede wszystkim spokojny ton i pewna, niegdyś rzadka, elegancja języka. Przywódcy PZPR potrafią dzisiaj oficjalnie stwierdzić, że siły opozycji „wniosły swój godny uznania wkład” do osiągniętego przy „okrągłym stole” porozumienia. Spotykane często po drugiej stronie bezkompromisowo krytyczne oceny minionych 45 lat nie są uważane za poglądy wrogie czy agenturalne. W referacie apeluje się jedynie o „uczciwą ocenę” i wskazuje na „trwałe składniki dokonań”.

Zresztą główną cechą tego dokumentu jest raczej objaśnianie niż recenzowanie i cenzurowanie innych. Tak jak gdyby Biuro Polityczne KC PZPR chciało przede wszystkim jeszcze raz powiedzieć, jaką przyszłość widzi dla Polski i jakie zagrożenia dostrzega. Jest więc i apel do opozycji: „Wszyscy uczestnicy tamtych rozmów powinni respektować polityczne konsekwencje kształtowania się nowej, poszerzonej koalicji proreformatorskiej. A przede wszystkim – „razem z nami chronić wciąż jeszcze nieokrzepły i kruchy dorobek przemian ostatnich miesięcy”. Jest też stwierdzenie, że obok innych tzw. ekstremalnych sił należy „konsekwentnie eliminować” z naszego życia „wpływy tendencji konserwatywnych w części aparatu polityczno-państwowego i gospodarczego przyzwyczajonego do centralistyczno-biurokratycznych form sprawowania władzy”. Jest wreszcie wyraźny przejaw woli współdziałania i odrzucenia wyniszczającej logiki walki: „Trwałe współżycie rządzących sił politycznych z opozycją, koegzystencja na jasno i uczciwie określonych zasadach – to jedyna dziś dla Polski rozsądna, racjonalna perspektywa. Tylko wówczas opozycja będzie siłą twórczą, wzbogacającą ład życia politycznego i gospodarczego kraju. Stawianie kwestii »kto kogo«, roztaczanie wizji przyszłych łatwych zwycięstw jednej tylko strony – to droga donikąd!”.

Dopiero na tle tych deklaracji i apeli referat stawia kwestię zbliżających się wyborów. Podkreśla, że traktuje je jako realizację porozumienia „okrągłego stołu”. Szuka więc przede wszystkim tego, co PZPR „zbliża i łączy z innymi siłami społeczno-politycznymi” – w imię „nadrzędnego interesu narodu”. Dlatego „takiej też postawy oczekujemy w kampanii wyborczej od wszystkich partnerów i rywali”.

Rama okresu przejściowego

Komitet Obywatelski „Solidarności” w programie wyborczym tłumaczy swą politykę „okrągłego stołu” i udziału w wyborach historyczną misją dopomożenia narodowi w osiągnięciu pełnej demokracji. Zawarte zaś porozumienie i wybory są tylko epizodami w tym marszu, przyjętymi – na okres przejściowy – jako konieczne i sprzyjające osiągnięciu celów generalnych. Takie założenie ustawia całą resztę. Pozwala między innymi uwolnić się od odpowiedzialności za obciążenia okresu przejściowego i przyjąć taktykę wyczekiwania, krytyki, co najwyżej milczącego przyzwolenia na reformy, których owoców trudno się spodziewać przed następnymi wyborami.

Natomiast Biuro Polityczne KC PZPR w referacie skupia uwagę przede wszystkim właśnie na tym okresie przejściowym. Już samo wejście w ten okres określa nową politykę partii wobec historii. Większe kłopoty – można by sądzić – sprawiała przed konferencją legitymizacja tej polityki wobec własnej bazy. Poza tym nikt nie zdejmie z PZPR odpowiedzialności za koszty „okresu przejściowego”, tym bardziej że opozycja nie chce w istocie brać na siebie tego ciężaru – mówi o tym bardzo jasno. Można to zrozumieć: ledwo zalegalizowana, tuż przed pierwszymi wyborami... Ale jak będzie po wyborach?

Bezprzedmiotowe jest w tej chwili spieranie się, czy proces dzielenia się władzą przez PZPR był wymuszony, czy powodowany wyczuciem „ducha czasu”, zakorzenionym w nurcie reformatorskim. W historii nie ma jednej przyczyny. Ważne, że owo dzielenie się władzą jest faktem. Natomiast w myśleniu o zachodzących przemianach za poważny argument należy uznać stwierdzenie czołowych polityków PZPR, że obecność i silna pozycja tej partii w państwie jest dzisiaj nadal gwarantem jego bezpieczeństwa. Biuro Polityczne KC PZPR stwierdza: „pragniemy być głównym i skutecznym gwarantem politycznym socjalistycznego ładu ustrojowego w Polsce”.

Referat próbował też przedstawić program PZPR w sprawach społeczno-gospodarczych, nowego kształtu państwa i demokracji parlamentarnej oraz społeczeństwa obywatelskiego. Ponadto zajmuje się sytuacją międzynarodową i samą partią. Te części nie mogą być odebrane z entuzjazmem. Wiadomo, z jakim trudem dociera do obywateli blok postulatów odnoszących się do gospodarki.

Tymczasem na samej konferencji premier Rakowski powtórzył pytania, na które od ponad pół roku nie otrzymał odpowiedzi od swej partii i społeczeństwa w sposób jednoznaczny: czy będzie zgoda na reformy, które pociągną za sobą poważne koszty społeczne? Opozycja uważa nawet, że możliwe są reformy bez większych wyrzeczeń. Co prawda również sprzeciw nie wydaje się dziś tak silny jak w grudniu czy styczniu, ale czy wsparcie jest wystarczające?

Wystąpienie premiera na II Konferencji PZPR można również potraktować jak głos w kampanii wyborczej: oto są realia w dobrym i złym, w osiągnięciach i obciążeniach, takie jest zadłużenie, taka wydajność pracy, takie przywileje poszczególnych grup pracowniczych, a takich trzeba wyrzeczeń, których niepodobna pogodzić ze spiralą populistycznych żądań. Dla obserwatorów z zewnątrz wystąpienie to może przypominać swoisty „metr z Sevres” problemów, do których oba programy wyborcze – ,,Solidarności” i PZPR – nie starają się zbliżać za bardzo.

W sprawach gospodarczych deklaracja wyborcza PZPR ogłoszona na II Konferencji jest równie ogólnikowa jak program wyborczy „Solidarności”.

Zapewne najbardziej twórcze części zarówno referatu Biura Politycznego, jak i głównych wystąpień na II Konferencji, oraz deklaracji wyborczej są te, które potwierdzają zmianę filozofii obecnego państwa polskiego, „polskiej demokracji, którą PZPR chce tworzyć wspólnie z podstawowymi siłami naszego społeczeństwa”. Takie kategorie jak demokracja parlamentarna, podmiotowość społeczeństwa, praworządność i w ogóle prawo dają w oficjalnym języku PZPR nowy wymiar polskiej rzeczywistości politycznej i społecznej.

Intencje i realia

Przed wyborami strony dbają raczej o swój – jak to powiedział Wojciech Jaruzelski, zamykając II Konferencję – „wizerunek wyborczy na dzisiejsze czasy”. PZPR przedstawia siebie samą przed wyborami jako gwarant bezpieczeństwa narodowego, jako partia społeczeństwa obywatelskiego, sprawiedliwości społecznej, patriotyzmu, dialogu i głębokich reform. To rzeczywiście niezły wizerunek wyborczy. Ale czy tak jest ona widziana przez społeczeństwo?

„Solidarność” ma na tym tle zarówno fory, jak i handicap. Prezentuje przede wszystkim wizerunek nowej, świeżej siły z heroicznym życiorysem, z barwną grupą przywódców. Przyciąga szczególnie ludzi młodych (choć czy najmłodszych?), ale na ile ta siła grawitacji wystarczy, by ich przytrzymać przy sobie, a nie puścić ku nowej „opozycji pozaparlamentarnej”, to się dopiero okaże i nie będzie zależało tylko od zwerbalizowanego programu, lecz i od elan vital nagromadzonych emocji. Programy bowiem sobie, a zachowania sobie.

Sytuacja jest taka. rząd prezentuje smutne fakty ekonomiczne, społeczne, finansowe. Partie rządzące popierają reformy, ale czy one same mogą liczyć na siebie w tym „okresie przejściowym”? Opozycja ma sytuację wygodniejszą, może zwlekać, licząc na wybory w roku 1993, jeśli nie dojdzie do przesilenia w parlamencie, powiedzmy, w roku 1991 w związku z uchwalaniem nowej konstytucji. Ale to wszystko jest wróżeniem z fusów. Gdy czyta się programy wyborcze, również te bardziej zasadnicze, przeważnie tonie się w morzu słów. Nie zawsze udaje się wyłuskać intencje autorów i dostrzec wyraźne linie i myśli przewodnie. Dokumenty takie są pisane do bardzo różnych odbiorców, starają się pogodzić sprzeczne interesy. Trzeba przecież dać gwarancje sojusznikom i zwolennikom, pozyskać dla siebie niezdecydowanych, by wygrać wybory. Tymczasem mamy za sobą tysiące słów, które zostały już wypowiedziane zmieniając się w tybetański młynek modlitewny, który staje się częścią liturgii, a nie środkiem przekazu. Dzisiaj można chyba wzbudzić w sobie nadzieję, że słowa są wypowiadane naprawdę po to, by doprowadzić do faktów, które się zmaterializują. Stąd kilka wniosków:

– Nadchodzące wybory wymagają świadomego uczestnictwa, trzymania w ryzach emocji (bo uwolnić się od nich nie sposób) i zawieszenia rachunków przeszłości. Konstrukcja projektowanego ładu politycznego jest krucha i zagrożona. W każdym razie źle byłoby, gdyby obecne wybory zakończyły się, dajmy na to, stuprocentowym zwycięstwem opozycji w Senacie, i równie fatalnie byłoby, gdyby „Solidarność” uzyskała w wyborach do Sejmu o wiele mniej, niż by mogła. Gdyby wybory zakończyły się pełnym zwycięstwem jednej ze stron i klęską drugiej. Triumfalizm wówczas stanie przeciwko negacji. Porozumienie „okrągłego stołu” traci sens.

– „Okres przejściowy” rządzi się swoimi regułami politycznymi, które po części przypominają teatr z rozpisanymi rolami. A wyjście z tego okresu możliwe będzie tylko przy przełamaniu kryzysu gospodarczego. Muszą się znaleźć sposoby, musi być wspólna wola rozwiązywania problemów ekonomicznych – i to przy pustej kasie, z zadłużeniem, inflacją, z niejasnymi perspektywami. Trudno sobie wyobrazić pozytywne zmiany bez jakiegoś realnego wspólnego działania – jawnego i kontrolowanego – obliczonego nie na lata, lecz na tygodnie i miesiące.

– Porozumienie powinno być teraz gwarantem ładu, nośną konstrukcją „okresu przejściowego”, poza którą są niebagatelne przecież siły i emocje. Będzie musiało być taką jak gdyby Konstytucją „okresu przejściowego”.

– Nawet bez dokumentów programowych wiadomo było, że zawarte porozumienie to dopiero początek, że ono samo tworzy nowe komplikacje, na przykład ekonomiczne, że ponadto nie rozwiązuje problemu władzy. Osiągnięty kompromis dotyczy na razie władzy nadrzędnej, państwowej. Tymczasem kompromis „na dole” osiągnąć będzie jeszcze trudniej. Ład polityczny musi się więc rozprzestrzeniać w kierunku od góry do dołu, podczas gdy wybory tworzą legitymizację od dołu ku górze.

Wchodzimy w czas, który wymaga bardzo delikatnej gry nie tylko od polityków. I gdyby to było możliwe – także od wyborców.

Reklama

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną