1977
Jedziemy na odczyt na Ochotę do Domu Kultury. Tytuł: "Joga i sztuka". Le. mówi
- Na jednej dyscyplinie dobrze się znam i na drugiej dobrze się znam, ciekaw jestem co będzie. Mogą być głupstwa.
Gęsty deszcz. Na wielkim placu bar mleczny. Le. zagląda przez szybę
- Jestem taki głodny, a ,jak tam ładnie, zobaczmy, e nie...Ogon, czasu nie ma, zajmą wszystkie miejsca. Ale tu ładnie
- Z czym tu ładnie?
- Zapachy, zupy, siedzą ludzie nad zupami, nastrój pół wigilijny
- Tak, od lat myślę o wigilii w barze mlecznym, żeby urządzić.
Mijamy widok na inny okrągły plac z pomnikiem lotnika od tyłu. Wygląda wysoko, szaro, w deszczu, na regulującego koło wiecznego ruchu rybaka holenderskiego wspartego na kiju, a to niby śmigło w skrócie.
Wchodzimy do Domu Kultury. Pilnująca każe się rozebrać. Le. dopytuje się, gdzie joga, a ona tylko
- Rozbierzcie się panowie, rozbierzcie się panowie.
Dopiero po trudach wydaje z siebie informację, że oni wyszli, ze szatnia na dole, a odczyt na górze. Lecimy do szatni. Le. do szatniarki
- Co to za informatorka, że tak trzyma tajemnicę. "Rozbierzcie się panowie i rozbierzcie się panowie", a nie chce powiedzieć, gdzie co, tak jakbyśmy się mieli rozebrać do naga.
Szatniarka stara, w okularach, ale od razu chwyta dowcip Leszka
- Może
W sali dużo ludzi. Zawieszają portrecik Maharisziego. Taki sam, jaki mają Anula i Agnieszka w Aninie. To modny święty w Europie. Niedawno umarł. Zapalają kadzidła. Nieumiejętnie. Leszek pomrukuje niezadowolony.
- Zdmuchnij, zdmuchnij - pół wykrzykuje - bo ci się wypali.
Ja go ciszę.
Pan z brzuchem, siwy, rezolutny zaczyna odczyt.