Artur Troncik z Siemianowic Śląskich, zwany Saperem, nie może się doczekać, kiedy będzie mógł oficjalnie przekazać państwu swój zbiór ponad setki zabytków archeologicznych. Większość z nich za własne pieniądze i w dobrej wierze kupował na giełdach staroci. Wyśledził skąd pochodzą i zabezpieczył przed zniszczeniem. Saperowi zależy na czasie, bo przypuszcza, że jego zbiory w większości pochodzą z nieznanego dotąd średniowiecznego pola bitwy. – Jeśli zabytki zostaną skatalogowane i udostępnione do dalszych badań, Saper po raz pierwszy będzie mógł być uznany za darczyńcę i dobrodzieja, a nie za natręta i krętacza, jak nieraz bywało w przeszłości – mówi dr Tomasz Nowakiewicz, archeolog z Uniwersytetu Warszawskiego, który wpadł na pomysł opublikowania katalogu kolekcji Sapera w „Światowicie”, periodyku Instytutu Archeologii Uniwersytetu Warszawskiego. Saper jest bowiem jednym z poszukiwaczy zabytków, a ci dla urzędników i archeologów są raczej utrapieniem.
Poszukiwanie skarbów to romantyczny hazard – najpierw trzeba zainwestować w odpowiedni sprzęt a potem poświęcić sporo czasu, by trafić złoty strzał. Jak hazard też uzależnia, gdyż może przynieść duże pieniądze, i podnieca, bo jest na granicy prawa. Trzeba mieć w sobie też coś z wędkarza lub kolekcjonera. Kiedyś był to proceder żmudny i mało efektywny. Używano saperek i długich szpil wbijanych w ziemię w celu zlokalizowania „fantu” (tak nazywane są znaleziska). Więcej zależało od wiedzy i szczęścia. Od kilkunastu lat poszukiwania to przygoda niemal dla każdego – wystarczy kupić wykrywacz metali i pójść w teren. Przynajmniej tak się wydaje, bo dopiero lata pracy ze sprzętem czynią mistrza.