Według dzisiejszych kryteriów Stary Doktor, jak sam się nazwał, nie zdążył być stary. Gdy umarł, miał 63 lub 64 lata (jego rok urodzenia nie jest dokładnie znany). Wielu mężczyzn w tym wieku intensywnie pracuje, wspinając się na ostatnie, najwyższe szczeble zawodowej kariery.
Przyjęło się pisać, że Janusz Korczak zginął ze swoimi wychowankami w komorze gazowej Treblinki. Ale możliwe, że nie przeżył wielogodzinnej podróży z warszawskiego Umschlagplatzu do obozu koncentracyjnego. Ciężko chorował. Miał prawo czuć się staro.
Wielu z tych, którym był bliski, sprzeciwia się budowaniu jego legendy właśnie wokół tej śmierci. Najostrzej oddał to Henryk Grynberg: „Ten podziw, że schorowany stary człowiek, zdradzony przez świat, w który wierzył, zawodowy altruista, nie zdradził sam siebie, żeby ratować swój żałosny byt biologiczny, to niemal przekreślenie wysiłku całego jego życia (...) – to największa zniewaga dla jego szlachetnej duszy”. Wielu żydowskich pedagogów pojechało na śmierć z wychowankami. Z drugiej strony, mówią współcześni badacze, gdyby Korczak umarł zupełnie zwyczajnie, w nie mniejszym stopniu powinien być pamiętany.
Sam, kilkanaście dni przed likwidacją swojego sierocińca, napisał w prowadzonym w getcie „Pamiętniku”: „Ciężka to rzecz urodzić się i nauczyć żyć. Pozostaje mi wiele łatwiejsze zadanie: umrzeć”.
Pierwsze opuszczone dziecko
Nie wiadomo, czy Henryk Goldszmit, który 20 lat później stał się Januszem Korczakiem, urodził się w 1879 r. czy rok wcześniej, bo, jak tłumaczył, ojciec zaniedbał wyrobienie mu metryki. Joanna Olczak-Ronikier, autorka nagradzanej książki „Korczak. Próba biografii”, nie wierzy w przypadkowość tej zwłoki. Podejrzewa, że Józef Goldszmit rozważał, czy zarejestrować syna jako Żyda, czy ochrzcić dziecko.